piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 2

- Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! Sama tego chciałaś, wywarzam drzwi!

[Lily]
- Szybko! Schowaj się – czuję na moim ramieniu dłoń Thomasa, kierującego mnie do drugiego pokoju. Wchodzę do ciemnego pomieszczenia a w głowie mam pustkę. Serce wali mi jak młotem. Do szafy – nie to oczywiste. Pod łóżko – to też jasne. Za zasłonę – co za idiotyczny pomysł. Do moich uszu docierają dźwięki dobijania się do drzwi, które w jednej chwili ustępują. Drzwi zostały otwarte, jednak nie siłą mięśni mojego oprawcy. Ktoś najzwyczajniej te drzwi otworzył. Idioci! Muszę uciekać tylko gdzie?
-Co się dzieje? – słyszę dobiegający z przedpokoju głos Michaela.
-Gdzie ona jest?! – słyszę głos, a po moim ciele przebiega dreszcz. Słyszę huk i domyślam się, że Michi został dość brutalnie pchnięty na ścianę. Ręce trzęsą mi się jak choremu człowiekowi ale muszę się stąd wydostać. Jedyne wyjście – okno. Okno wychodzi na balkon. Znowu ten piekielny balkon. Siłuję się z klamką, a do moich uszu dobiegają głosy chłopaków.
- Co do cholery?! – To z pewnością Schlieri… klamka wreszcie ustępuje. Czuję zimne powietrze.
- Nie ma jej tu. Myślisz, że zostałaby tutaj, wiedząc, że jesteś za ścianą? – Stefan, błagam, nie wdawaj się z nim w żadną dyskusję. Mój rozum ciągnie mnie na zewnątrz jednak z drugiej strony chcę usłyszeć jak najwięcej.
-Ty?! To znowu ty! Szanowny pan Kraft we własnej osobie! – słyszę szydzący śmiech – Jak to jest, że znowu mieszasz? Zejdź mi z drogi i powiedz, gdzie ona jest!
- Już ci mówiłem, że jej tu nie ma! – jestem już na zewnątrz ale nadal przysłuchuję się wymianie zdań. Kolejny huk. Ktoś z pewnością wylądował właśnie na ziemi. Austriacy zaczynają się awanturować.
- Schowaliście ją do drugiego pokoju? – słyszę kroki. Okno przymknęłam tak aby wyglądało na zamknięte ale on i tak będzie mnie szukał tutaj. Przebiegam z balkonu na balkon nie wiedząc już co dzieje się w pokoju. Przystaję na jednym z balkonów, na którym nie świeci się światło, kucam chowając się we wnęce drzwi. Nawet nie wiem kiedy łzy wydostały się spod moich powiek. Cała się trzęsę. Słyszę, że znajdują się na balkonie jednak z takiej odległości nie mogą mnie tu dostrzec. Nie mogą!
[Stefan]
Czuję krew buchającą z mojego nosa. Warga także prawdopodobnie jest rozcięta, co wnioskuję po pieczeniu. Jednak w tej chwili liczy się co innego. Nie mam pojęcia gdzie jest Lily ale dziękuję Bogu, że uciekła. Nie mogła znów wpaść w jego łapy. Widzę jak rozwścieczony Niemiec przepycha się z Gregorem i Thomasem. Dołączam do nich. Wokół plączą się także Hayboeck, Fettner i Poppinger. Jednak w tej chwili pojawiają się dwie dodatkowe postacie. Do pokoju wpada dwóch goryli, ubranych na czarno z napisami na plecach „OCHRONA”. Momentalnie rozdzielają bijących się i wyprowadzają rozwścieczonego Niemca. Wybiegam na balkon i ponownie zastanawiam się gdzie jest Lily. Z mocno bijącym sercem wychylam się przez balustradę jednak, na dole nikogo nie ma. Rozglądam się w prawo i lewo. Mogła więc uciec tylko na kolejne balkony. Wybieram jeden kierunek i przeskakuję przez kolejne barierki. Nagle widzę drobną skuloną postać. Podbiegam i chwytam Lily w objęcia. Jest cała przemarznięta i dygocze z zimna.
- Martina zabrała ochrona już go nie ma – mówię do dziewczyny chcąc ją uspokoić i zachęcić do powrotu do pokoju.
- Dddobrze – odpowiada szczękając zębami i próbując wstać – przepraszam, tto moja wina – dodaje wskazując skostniałym palcem na mój nos, a ja przecieram twarz w skutek czego na rękawie bluzy zostaje czerwony ślad.
- Nie przejmuj się jemu też się oberwało – uśmiecham się delikatnie i pomagam jej w drodze do pokoju ciągle obejmując ją ramieniem. Weszliśmy do pomieszczenia i ogarnęło nas ciepło. Lily od razu usiadła na sofie a ja obok niej. Chłopakom nic nie jest, jedynie u Michaela dostrzegam rozcięty łuk brwiowy.
- Przepraszam was… sprowadzam same nieszczęścia – dobiega do nas cichy głos Lily, a gdy odwracam się w jej stronę dostrzegam ślady łez na jej policzkach. Przytulam ją mocno, nie mogę patrzeć na jej krzywdę, nigdy nie potrafiłem.
[Lily]
Leżę w ciemnym pokoju przykryta kocem. Wszystko mnie boli ale jest mi dobrze. Wyczerpałam już chyba cały zapas łez, gdyż moje policzki są suche. Patrzę w ciemność i zastanawiam się co teraz. Wcześniej docierały do mnie jeszcze stłumione szepty chłopaków ale teraz słyszałam tylko ciche pochrapywanie. Niewiele godzin zostało im na sen więc niech skorzystają przynajmniej z tej odrobiny czasu. Jestem spokojna choć wiem, że ten spokój nie będzie trwał długo. Muszę znaleźć sobie jakieś miejsce, a oczywiste jest także to, że Martin wróci. Nie daruje mi tego co się wydarzyło. W drzwiach pokoju dostrzegam ciemną postać. Stefan. Stoi i wpatruje się we mnie. Nie wierzę, że znowu wplątuję go w moje popieprzone życie. Miał już mieć ode mnie spokój, a ja znowu się pojawiam. I to jak zwykle z masą problemów… Chłopak siada na podłodze przy łóżku, które zajmuję.
- Jak się czujesz? – pyta szeptem.
- A jak mam się czuć? – odpowiadam, nie wiedząc tak naprawdę co czuję.
- Nie wiem.
Zapada głucha cisza, słyszymy tylko tykanie zegara i pochrapywanie chłopaków. Muszę jednak przerwać ciszę.
- Dziękuję… Stefan, nie sądzisz, że to niesamowite, że trafiłam właśnie na ciebie?
- Widocznie tak miało być. Ale tym razem wyplączę cię z tego raz na zawsze. Zaufaj mi, Martin nigdy już cię nie tknie.
- Wiesz, że ci ufam. Zawsze ci ufałam. Miałam tylko nadzieję, że nie zatruję ci życia kolejny raz.
- Nie jesteś trucizną, ale ja i tak będę antidotum na twoje problemy – na te słowa czuję ciepło na sercu. Jak on to robi?
- Ułożyłeś sobie życie?
- Tak… - słyszę zawahanie w jego głosie – jestem z Marisą.
- Z Marisą? Jeżeli dobrze ją zapamiętałam to pasujecie do siebie – mówię delikatnie się uśmiechając, jednak w sercu czując ukłucie.
- Wszyscy tak mówią…
- Stefan? Co powiedziałeś wczoraj chłopakom, kiedy wyszłam z Manuelem?
- Prawdę.
- Całą?
- Mniej więcej – odparł po krótkim zastanowieniu.
- Czyli?
- Czyli powiedziałem, że znamy się z liceum. Że byliśmy parą. Że po skończeniu szkoły pojawił się Martin, który się w tobie zakochał a to zamieniło się w obsesję. W skrócie powiedziałem, jak za tobą chodził, czekał pod domem, później zaczął grozić… nie tylko tobie. Powiedziałem im o włamaniu do mojego domu i o tym, jak się pobiliśmy. A później… nie wiadomo jak i dlaczego zniknęłaś.
- W twojej zsyntetyzowanej wersji to nawet nie wygląda aż tak źle – stwierdziłam.
- Wolałem nie zagłębiać się w szczegóły. Stwierdziłem, że jeżeli kiedyś będziesz chciała, żeby któryś poznał więcej szczegółów to sama mu to powiesz.
- Dziękuję.
- Czyli przez ten cały czas… odkąd zniknęłaś… byłaś z nim?
- Zależy co rozumiesz pod słowem „byłaś”… fizycznie tak i wyglądało to mniej więcej tak jak zobaczył to Thomas.
- Dlaczego zniknęłaś? Co się stało?
- Naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać?
- Nie chcę… ale muszę się dowiedzieć co się wtedy wydarzyło. Byłaś całym moim światem, który zniknął w jednej chwili… bez wyjaśnień, bez słowa, nawet bez spojrzenia.
- Przepraszam… ja… musiałam.
- Co musiałaś? Lily… proszę cię – patrzyliśmy sobie w oczy i poczułam jak łapie mnie za rękę.
- Co mam ci powiedzieć? Że zrobiłam to dla Ciebie?
- Jeżeli taka jest prawda chcę poznać tę prawdę.
- Nie mówiłam ci o wszystkim już wtedy – wyznaję szczerze przymykając oczy, bo jednak okazało się, że odnowiły się zasoby moich łez.
- Co masz na myśli? – jego ton nie jest już tak spokojny i kojący jaki był przed chwilą. Teraz czuć w nim napięcie.
- Martin… on… ja… dostawałam jeszcze listy, gdy mnie nachodził powtarzał to samo co było w nich. Wiedziałam, że miał rację. Że mogło się naprawdę wydarzyć to o czym mówił… a ja bym sobie tego nie wybaczyła… - głos mi się załamuje, a po policzkach znów spływają świeże łzy.
Stefan wpatruje się we mnie bez słowa. Wiem, że czeka aż będę w stanie mówić dalej.
- Wiem, że może nie powinnam była postąpić tak jak postąpiłam. Ale się bałam, najzwyczajniej w świecie się bałam. Myślałam, że robię dobrze. Nadal nie jestem pewna, czy na pewno postąpiłam źle… w końcu miałeś spokój.
- Spokój? O jakim spokoju ty do cholery mówisz?!
- Ciiiii! – usłyszałam, jak ktoś wierci się na swoim łóżku.
- Uwierz mi, spokój to ja mam dopiero od jakiegoś czasu… właściwie od czasu kiedy jestem z Marisą.
- Właśnie. Ze mną byś go nie miał.
- Co masz na myśli? Jakoś byśmy sobie poradzili. Kochałem cię… naprawdę cię kochałem. A ty mnie zostawiłaś.
- Bo też cię kochałam. Nie chciałam, żeby coś ci się stało. A dobrze wiesz, że Martin był i jest zdolny do wszystkiego.
- Chcesz powiedzieć, że groził ci, że zrobi coś mi?
-  Tak… nawet gdyby nie zrobiłby ci krzywdy to i tak musiałbyś męczyć się ze mną, a jak widać to się łączy z nim.
- Więc zniknęłaś żebym ja miał święty spokój? Średnio ci to wyszło…
 - Zrobiłam to bo tak mogłam cię ochronić. Obiecał, że jeśli z nim wyjadę, on zniknie też z twojego życia. Wiem, że cię to zabolało, że może zniszczyłam ci życie ale w końcu wszystko sobie poukładałeś. I gdybym nie pojawiła się nagle znowu, miałbyś ten spokój dalej.
- Tak, z Marisą mam spokój. Kocham ją ale… ale nigdy nie zapomniałem o tobie.
- Uznałabym cię za dupka gdybyś zapomniał ale to dobrze, że ją pokochałeś. Że znów jesteś szczęśliwy.
- Jak zwykle szczera do bólu – uśmiechnął się.
- Zniknę, obiecuję ci.
- Nie obiecuj. Nie pozwolę ci zniknąć. Po tym co się wydarzyło… chcę żebyś wiedziała, że i tak zawsze możesz na mnie liczyć.
- Przyjaciel mimo wszystko?
- Dokładnie. Jak brat – uśmiecha się szeroko. Taki uśmiech jest dla mnie na wagę złota.
- Dziękuję  - szepczę i lekko muskam ustami jego policzek.
- Lily… co ty teraz zrobisz?
- Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Wiesz, że nie mam nikogo…
- Masz siostrę.
- Tak, siostrę, której nie widziałam kilka lat.
- To tak jak mnie.
- Ale z nią to co innego… pewnie już dawno myśli, że nie żyję.
- Pewnie ma nadzieję, że jednak żyjesz…
- Może…
- Musisz do niej iść.
- Nawet nie wiem czy mieszka nadal w tym samym miejscu.
- Więc musisz to sprawdzić. Lily… wiesz, że gdyby z nią nie wyszło oczywiście ci pomogę ale musisz spróbować.
- Oj Marisie by się to nie spodobało… - komentuję i dodaję – pojadę tam.
- Marisie wiele rzeczy się nie podoba… Chcesz żebym pojechał z tobą?
W odpowiedzi tylko kiwam głową i mocniej ściskam rękę Stefana.
***
Siedzę w pokoju. Słyszę jak chłopaki szykują się na trening. W drzwiach widzę Thomasa, który z uśmiechem na ustach podaje mi tacę ze śniadaniem. Przyjmuję ją od niego i dziękuję. Chłopak wychodzi a jego miejsce zajmuje Michael.
- Lily, przyniosłem ci świeże ubrania. Będziesz mogła wziąć prysznic i się przebrać, zresztą i tak zaraz wszyscy wychodzimy więc masz pokój dla siebie.
- Dziękuję. Skąd je masz?
- Nie ważne – jego uśmiech jest taki ciepły – trzymaj – po czym rzuca w moją stronę kilka ubrań i zaraz już go nie ma.
Po posiłku udaję się do reszty, która szykuje się na trening. Po prostu stoję i patrzę bez sensu. Do pomieszczenia wchodzi Stefan.
-Znowu rozmawiałeś z Marisą? – rzuca Fettner.
- Taaa – jakby niechętnie odpowiada Kraft.
- Boże człowieku! Ona nie daje ci żyć… trochę luzu! – mówi Gregor. Wygląda to jak norma więc wnioskuję, że nie przepadają za Marisą…
- Nie ważne… powiecie Heinzowi, że mam ważną sprawę do załatwienia i dlatego nie ma mnie na treningu?
- Jasne, a co to za ważna sprawa? – dopytuje zmartwiony Michi.
- Muszę pomóc Lily.
- Możemy pojechać po treningu – szybko odpowiadam czując jak żołądek skręca mi się z nerwów. Nie spodziewałam się, że będzie chciał jechać do mojej siostry już dzisiaj, teraz, za niedługo.
- Nie ma co zwlekać – powiedział delikatnie się uśmiechając – będzie dobrze.
Gdy reszta wychodzi, zajmuję łazienkę i próbuję całkowicie się rozluźnić jednak kiepsko mi to wychodzi. Po gorącym prysznicu ubieram ubrania, które przyniósł mi Michael. Idealne. Wychodzę z łazienki a na sofie widzę wygodnie usadowionego Stefana.
[Stefan]
- Gotowa? –spytałem gdy drzwi łazienki otworzyły się.
- Jasne. Ale czemu wolałeś opuścić trening, niż pojechać po nim? – pytanie jakie mi zadała dotarło do mnie dopiero po chwili, gdyż nie wierzyłem własnym oczom. Wygląda prawie jak kiedyś. Prawie, bo nie widzę już tego błysku w oczach co kiedyś, ma dłuższe włosy i trochę schudła. Nadal jest piękna i przypomniałem sobie dlaczego kiedyś tak wiele dla mnie znaczyła. Znaczyła? Czy znaczy nadal?
- Bo jeżeli twoja siostra nie będzie już mieszkała w Schwarzach to będzie trzeba ulokować cię gdzieś indziej.
- Może masz rację. Liczmy jednak na to, że nie zmieniła miejsca zamieszkania.
- Jak wyjedziemy za chwilę, powinniśmy być na miejscu za niecałe trzy godziny, bez korków.
- Świetnie.
Zamykam pokój i kieruję się na dół. Lily idzie tuż obok mnie, a ja jestem pewny,  że w tej chwili myślimy o tym samym. Żadne z nas nie wie co stało się z Martinem gdy został wyprowadzony przez ochrony. Byłoby co najmniej nieprzyjemnie gdybyśmy nagle się na niego natknęli. Na szczęście do samochodu docieramy bez przeszkód. Żadne z nas się nie odzywa, męczy mnie ta cisza jednak nie wiem jak zacząć rozmowę. To zadziwiające, kiedyś nigdy nie brakowało nam tematów a teraz? Teraz boję się nawet przy niej odkaszlnąć. Słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągam telefon.
Od: Didl
Jak będziecie na miejscu daj znać czy Lily może zatrzymać się u siostry.
Cóż za troska… odpisuję jedynie: Ok.
-Możemy już jechać? – słyszę głos Lily wpatrzonej w szybę samochodu.
- Jasne.
Odpalam silnik i wyjeżdżam z parkingu. Żeby zabić tę okropną ciszę włączam radio, a skoro ona nie wyraża sprzeciwu zatracam się w muzyce. Po chwili do moich uszu dobiega jednak znajoma melodia. Niemożliwe. Nie, dlaczego akurat teraz? Spoglądam kątem oka na Lily i widzę, że delikatnie uśmiecha się do szyby. Poznała tę piosenkę.
- Pamiętasz? – pytam również delikatnie się uśmiechając.
- Jasne. Nie mogłabym zapomnieć… to do tej piosenki tańczyliśmy wolnego na naszej studniówce.
- Taa… to były dobre czasy – mówię wspominając.
***
Wjeżdżamy w znajomą okolicę. Poznaję domy, które mijam i zatrzymuję się przy tym jednym, na który Lily patrzy bardzo intensywnie. Wiem, że denerwuje się tak jak trudno to sobie wyobrazić. Dostrzegam jak nerwowo bawi się palcami. Nadal ma ten odruch. Pewne rzeczy jednak się nie zmieniają…
- Jesteśmy na miejscu – mówię.
- Wiem, ale boję się wysiąść. Na zewnątrz nie ma już strefy ochronnej.
Patrzę na nią i widzę jak panicznie się boi. Wysiadam z auta i otwieram jej drzwi od strony pasażera. Wychodzi i nadal nie wie co ma ze sobą począć. Staję naprzeciw niej, łapię ją za ręce i patrzę głęboko w oczy.
- Musisz tam iść.
- Chodź ze mną. Proszę…
- Lily…
- Proszę…
Kieruję się więc w stronę drzwi domu. Lily idzie obok. Stajemy w drzwiach.
- Musisz nacisnąć na dzwonek – mówię.
- Wiem – odpowiada z tym swoim piorunującym spojrzeniem i naciska dzwonek. Ha! Udało mi się ją sprowokować. Uśmiecham się lekko ale tak żeby to dostrzegła. 
Słyszymy jak ktoś zbliża się do drzwi i naciska klamkę.
Drzwi się otwierają…
____________________________
Mam nadzieję, że podoba Wam się to u góry! Nie mam nic więcej do dodania więc widzimy się za dwa tygodnie! :D 
Dziękuję, za te wszystkie wyświetlenia i komentarze pod ostatnim rozdziałem. One naprawdę motywują! <3 Zachęcam do pisania komentarzy, bo każdy jest dla mnie na wagę złota. 
Korzystając z okazji życzę Wam udanego Nowego Roku! Żeby był dla Was szczęśliwy i lepszy od poprzedniego ;**