piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 1

„Związana kajdanami codzienności pragnę się uwolnić,
Pragnę się wydrzeć z więzienia, które zgotowało mi własne… Serce?
Jasne, znowu ono jest wszystkiemu winne.”

 [Lily]
Ludzie często zadają sobie pytanie – co robię ze swoim życiem? Chciałabym móc zadać je także sobie. Ale nie mogę. Bo już zrobiłam co miałam. Takie pytanie oznacza możliwość zmiany, wyboru. Ja mojego wyboru już dokonałam… jakieś dwa lata temu. Jak się okazało, dokonałam najgorszej decyzji jakiej mogłam. Ale czego ja się właściwie spodziewałam? Przecież doskonale wiedziałam, że skończy się to w taki lub podobny sposób. Wiem jedno… musiałam postąpić właśnie w ten sposób… musiałam. A teraz co? A teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na cud. Na chwilę, w której ktoś ślepym trafem natknie się na mnie. Ile razy wyobrażałam sobie, że moje życie się zmieni… że pojawi się rycerz na białym koniu, który mnie uratuje od niego… ale ja już mojego rycerza miałam i z niego zrezygnowałam… Łzy mimowolnie spływają po moich policzkach a ja wpatruję się w okno hotelowego pokoju wiedząc, że skoro od ok. dwóch godzin na zewnątrz jest już ciemno za niedługo wróci mój oprawca. Jednak w tej chwili na balkonie dostrzegam ruch a serce podskakuje mi do gardła.
[Thomas]
Jak mogłem wkręcić się w coś tak głupiego? To już chyba tradycja, że na każdym kadrowym wyjeździe musi strzelić nam do głowy coś chorego. Ale przynajmniej nie jest nudno! Jest cholernie zimno a jak jakiś kretyn przeprawiam się przez barierki oddzielające kolejne balkony hotelowych pokoi. No ale zakład to zakład.
-Chłopaki, który to miał być dokładnie pokój? – krzyczę w stronę moich niezastąpionych kolegów z drużyny, którzy ubaw mają po pachy.
-Nie ten, na który wchodzisz tylko jeszcze następny! – słyszę z oddali głos Gregora.
No i jestem na wybranym przez nich balkonie. Patrzę przez szybę, w pokoju ciemno… chyba nikogo nie ma więc bardzo mi przykro, ale wybrnąłem z zakładu bez nieprzyjemności.
-Pusto! Niestety nie mogę wypełnić mojego zadania! – krzyczę śmiejąc się zadowolony. Gdy już mam zamiar wracać spoglądam ostatni raz do wnętrza pomieszczenia, a moim oczom ukazuje się tajemniczy kształt. Zaglądam raz jeszcze, nie mogąc zidentyfikować przedmiotu na środku pokoju. Światło docierające tam z zewnątrz nie wiele daje jednak wyraźnie widzę, że kształt widząc mnie próbuje się ruszać. Dostrzegam oczy, a przez moją głowę przebiega tysiąc myśli na sekundę. Przecieram ręką szybę, która zdążyła się zaparować od mojego ciepłego oddechu i nagle wszystko zaczyna się układać.
-Zamarzłeś tam? – docierają do mnie głosy moich rozbawionych kompanów.
-Tam ktoś jest! – odkrzykuję, czując przyspieszające bicie serca.
-Nooo! To dawaj do roboty! – śmieją się jeszcze głośniej.
Zapominam jednak o zakładzie, bo albo to głupi żart albo moja wyobraźnia płata mi figle. W jednej chwili impuls z mózgu dociera do reszty ciała i nie zastanawiając się długo nad tym co robię i nad konsekwencjami, podnoszę stojące obok krzesło i uderzam nim w okno. Szkło rozsypuje się w drobny mak, a śmiechy kolegów nagle milkną. Teraz widzę już wyraźnie to, co przykuło moją uwagę przez szybę. Nie myliłem się choć do końca nie chce mi się wierzyć w to co widzę. Przede mną widzę całkowicie zszokowaną i przestraszoną ciemnowłosą dziewczynę. Jej usta zaklejone są srebrną taśmą, a ona sama siedzi przywiązana do krzesła. Wszystkie emocje widoczne są jednak w jej oczach, dużych, brązowych, zaszklonych od łez oczach. Podchodzę do niej i jednym ruchem zrywam z jej twarzy taśmę, a z jej ust, jakby nawet nie poczuła bólu wydostają się dwa słowa
- Pomóż mi.
Momentalnie zabieram się za rozwiązywanie więzów krępujących jej kostki i nadgarstki. Boże! Czy te ręce muszą mi się tak trząść?!
- Na stole powinien leżeć nóż!
Dociera do mnie głos nieznajomej. Podrywam się i biorę w dłoń nóż, dzięki, któremu przecinam sznur, a z mojego gardła wydostają się pytania choć wiem, że nie czas na nie.
- Kim ty jesteś? Co tu robisz? Co się stało?
- Nie teraz. On może wrócić. Zabierz mnie stąd. Gdziekolwiek…. – błagalnie rzuca w moją stronę.
Ponownie nie zastanawiając się co robię ciągnę ją za rękę w stronę rozbitego okna, przy którym właśnie pojawia się Michael.
-Coś ty narobił?! – słyszę lekko zdenerwowany głos przyjaciela.
- Szybko! Michael pomóż mi. Trzeba ją stąd zabrać.
- Chodź tu – mówi wyciągając rękę w jej stronę. Za to właśnie go uwielbiam, nie pyta gdy nie trzeba tylko działa.
[Lily]
Widzę wyciągniętą w moją stronę dłoń blondyna i wstaję. Adrenalina i nadmiar wrażeń robią jednak swoje i momentalnie czuję zawroty głowy, chwieję się i upadam. Moje ciało nie ląduje jednak na twardej podłodze a zostaje złapane przez tego, który rozbił okno. Chłopak podnosi mnie i wynosi na balkon. Momentalnie robi się zimno. Otrzeźwia to jednak mój mózg i wiem, że mogę iść sama, to na pewno ułatwi ucieczkę przez balkony.
-Dam radę – mówię i szybko staję na nogi aby ulżyć chłopakowi. Domyślam się dokąd biegniemy bo przy jednym z pokoi widzę grupkę chłopaków.
Dobiegamy na miejsce i szybko zostaję zgarnięta do wnętrza. Słyszę mnóstwo pytań skierowanych do mnie jak i do dwóch chłopaków, z którymi przybiegłam. Do mnie nie docierają jednak żadne bo do mojej głowy dociera dopiero to co stało się w ciągu paru ostatnich minut. Jestem jakby wyłączona. Uciekłam. Ale gdzie? Parę pokoi dalej! Przecież on mnie znajdzie! Nie jestem jeszcze bezpieczna! Szybko zrywam się jednak od razu czuję czyjąś rękę na moim ramieniu, która zmusza mnie to ponownego zajęcia pozycji siedzącej. Dociera do mnie, że blondyni wyjaśnili już pokrótce reszcie co się stało.
- Trzymaj – odwracam się i widzę kolejnego chłopaka podającego mi szklankę wody. Biorę ją od niego i przystawiam do ust. Nie mam pojęcia co się stanie ale woda, troszkę mnie uspokaja. W tej jednak chwili słyszę pukanie do drzwi.
- Ochrona hotelu! Proszę otworzyć!
- Wszyscy patrzą po sobie a w kierunku drzwi zmierza owy opanowany blondyn, który pomagał mi w ucieczce.
- Michi, tak jak ustaliśmy – rzuca ten, który rozbijał okno. Teraz dopiero zaczynam przyglądać się ich twarzom. Na imiona będzie czas później. Chyba.
Blondyn wychodzi z pokoju na mały przedpokój, nie widzę więc drzwi. Czy z nimi jest już on? Czy wie już, że uciekłam?
- Właśnie mieliśmy się do państwa zgłosić w związku z tamtym oknem – słyszę spokojny głos „Michiego” jak nazwał go tamten.
- Tak? To może nam pan to wyjaśni?
- Oczywiście, zapłacimy za wszelkie szkody. Faktycznie doszło do pewnego incydentu. Wygłupialiśmy się z przyjaciółmi, wie pan jak to jest. Głupi zakład i wyszło nieszczęście. Rozumiem oczywiście, że musimy to spisać, możemy więc się od razu aby wszystko załatwić – drzwi się zamknęły i zapadła cisza.
-Spokojnie on to załatwi, nic się nie martw  – podchodzi mój wybawca i wyciąga rękę – jestem Thomas.
Także wyciągam rękę i widzę moje nadgarstki, które wyglądają okropnie .
-Lily. Ja… dziękuję… Muszę stąd uciekać.
- Na razie nigdzie nie pójdziesz. Musisz nam wyjaśnić co tu się właściwie stało ale najpierw, jestem Gregor – witam się i przyglądam twarzy. Do przedstawiających dołączają pozostali. Manuel – ten, który podał mi wodę i Manuel – który do tej pory siedział cicho.
Patrzyłam na nich, wysłuchałam ich imion a w mojej głowie zwoje chyba zaczęły pracować. Znam twarze i znam imiona. Skoczkowie. Uratował mnie Diethart, pomagał mu Hayboeck, pierwszy przedstawił się Schlierenzauer, wodę podał mi Poppinger a ostatni to Fettner.
- Możesz mnie uderzyć? – mówiąc to odwracam się w stronę Gregora – śnię?
- Nieee –mówi zdziwiony.
- Dobra, fanką skoków to ja nie jestem, ale jednak was znam. To jest niemożliwe.
- Patrz! A jednak! – wypalił Poppinger.
Jednak teraz mój mózg zaczął kojarzyć kolejne fakty. Kogoś brakuje. I to bardzo dobrze wiem kogo. Kogoś, kogo zdecydowanie nie chcę spotkać. Nie tak, nie teraz, nie tu. Może kiedyś… choć nie. Lepiej byłoby gdybym go nigdy nie zobaczyła.
- Pewnie się zastanawia gdzie nasza gwiazda Kraft! – widać, że Poppinger chce rozluźnić atmosferę – spokojnie, królewno zaraz przyjdzie… a właściwe gdzie on jest? - spogląda pytająco na kolegów.
-Rozmawia przez telefon z Marisą – rzuca Fettner.
- Muszę iść – wstaję – bardzo wam dziękuję ale najlepiej będzie jak już pójdę.
- Nigdzie nie pójdziesz! Wyjaśnij nam… - Thomas przerywa jednak, gdyż drzwi się otwierają.
-Jestem! Co tam panowie zrobiliście? Widziałem Michaela, jakaś gruba akcja? – słyszę ten głos i najchętniej wtopiłabym się w tapicerkę sofy, na której siedzę. Puls znowu mi przyspiesza, a do tego dochodzi okropny skurcz żołądka. Wszedł do pomieszczenia. Widzę jego uśmiech od ucha do ucha, po czym jego wzrok pada na mnie. Patrzymy sobie w oczy, a jego uśmiech momentalnie znika, jego miejsce zajmuje ogromne zdziwienie i niedowierzanie.
-Lily… - wydusił.
-Stefan… - mówię spuszczając wzrok.
- Co ty tu…? Nieee… tylko mi nie mów, że…. – patrzy na moje nadgarstki, dopiero teraz zauważył w jakim byłam stanie. Już wiedział. Byłam pewna, że się domyślił. Wszystkiego… no prawie. W końcu nie mógł wiedzieć jak się tu znalazłam – On? – znów na niego spoglądam i kiwam głową.
- Przepraszam cię Stefan! – wstaję – Nie chciałam żeby to tak wyszło!
- Zabiję go! – wiem, że zaraz wybuchnie.
-Stop! – przed szereg wychodzi Gregor – wy się znacie? Czy ktoś może nam powiedzieć co tu się właściwie dzieje?
- Thomas? Możesz zabrać Lily do kawiarni? Daj jej coś do jedzenia. Ja wyjaśnię chłopakom mniej więcej co i jak – teraz spogląda na mnie – bo rozumiem, że sytuacja się nie zmieniła? – w odpowiedzi pokręciłam głową.
- O nie. Ja zostaję, chcę się dowiedzieć co i jak.
- Ja pójdę – odzywa się Fettner, po czym wstając podaje mi rękę abym poszła za nim. Spoglądam jeszcze raz na Stefana, a on widzi strach w moich oczach.
- Tylko nie głównym wejściem. Idźcie jakoś bokiem, żeby się nie napatoczyć na tego gnoja, który nawiasem mówiąc długo już nie pochodzi, tylko wyjaśnię chłopakom co i jak – chciał posłać w moją stronę pocieszający uśmiech ale średnio mu to wyszło.
W pokoju czułam się jeszcze względnie bezpieczna ale teraz gdy mam wyjść, serce wali mi jak młotem. Przeszliśmy do końca korytarza, a Manuel otworzył drzwi do schodów awaryjnych. Zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do kawiarni. Za każdym rogiem spodziewam się jego.
- Nie wiem po co tam idziemy. I tak niczego nie przełknę – spoglądam na chłopaka.
- Przełkniesz, przełkniesz. Na pewno jesteś głodna.
- Nawet jeżeli to jakoś tego nie czuję.
Idziemy na sam koniec pomieszczenia.
-Usiądź tutaj – mówi Manuel – tego miejsca nie widać jak się wchodzi. Zaraz coś ci przyniosę.
Siadam. Czuję jak bardzo mam napięte mięśnie. W każdym mężczyźnie widzę jego. Wiem, że w każdej chwili mogę go spotkać. Wraca Manuel i stawia przede mną gorącą kawę i drożdżówkę.
- Skoro i tak więcej nie przełkniesz a coś zjesz musisz to może to ci będzie pasowało.
- Dziękuję.
Manuel spoglądał na mnie nerwowo. Wiem, że dla niego też nie jest to codzienna sytuacja. Biorę do ust drożdżówkę i ku mojemu zaskoczeniu jest smaczna. Chce mi się ją zjeść. Pałaszuję więc smakołyk i wypijam gorącą kawę. Każdy łyk pali moje gardło ale dawno nie piłam czegoś tak dobrego. A może to tylko względna wolność nastawiła mnie choć trochę lepiej do życia?
- Myślę, że możemy już wracać – słyszę głos chłopaka.
Wstaję. Idziemy dokładnie tą samą drogą, którą pokonaliśmy kilka minut wcześniej. Gdy jesteśmy już na korytarzu, dostrzegam zamieszanie przy pokoju, z którego udało mi się uciec. Widzę sylwetkę mężczyzny odwróconego do mnie plecami, jednak doskonale mi znaną. Strach mnie paraliżuje i staję jak wryta. Manuel widząc to, szybko kojarzy fakty i popycha mnie w stronę pokoju skoczków. Roztrzęsiona wchodzę do pokoju i widzę pozostałych. Podchodzi do mnie Michael.
- Wcześniej nie miałem okazji się przedstawić. Michael – mówi wyciągając dłoń.
- Lily – ściskam chłopakowi rękę.
- Stefan wszystko nam wyjaśnił. Opowiedział twoją historię. Uwierz, teraz to wszystko się skończy. Zaufaj nam.
- Ufam – mówiąc to mój wzrok pada jednak prosto na Stefana – teraz wiem, że mogę się uwolnić. Nie wiem jak, bo on mnie znajdzie ale uda mi się – dostrzegam delikatny uśmiech Stefana i czuję ciepło na sercu. Ten uśmiech… taki jak kiedyś. Uśmiech, który zawsze dodawał mi otuchy, a ja najzwyczajniej z niego zrezygnowałam…
- Już późno – wstając mówi Thomas – my pomieścimy się tutaj a ty możesz zająć drugi pokój.
- Nie, ja…
- Nie masz innego wyjścia – wchodzi mi w słowo Diethart.
Przystaję więc na ich propozycję.
- Stefan? Możemy porozmawiać? – mówię z nadzieją.
-Jasne. Ale nie teraz. Wszystkim przyda się odpoczynek, a szczególnie tobie. Jutro będzie czas na wszystko.
Zawiedziona zgadzam się na to, choć wiem, że pospać to raczej mi się nie uda. Kieruję się do drugiego pokoju, do którego wejście jest z przedpokoiku, ale wtedy dzieje się coś czego obawiałam się odkąd opuściłam pokój przez wybite okno. Wszyscy słyszymy walenie pięścią w drzwi i głos… jego donośny głos. Ze strachem patrzę na pozostałych, a mój wzrok zatrzymuje się na twarzy Stefana.

- Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! Sama tego chciałaś, wywarzam drzwi! 
_________________________________
Przybywam z jedynką! Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem i mam nadzieję, że Was nie zawiodłam :)
Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii i tego jak odbieracie całą zaistniałą sytuację. Piszcie w komentarzach! Widzimy się za dwa tygodnie! 
Pozdrawiam :)

piątek, 4 grudnia 2015

Prolog



"Każda decyzja podjęta w życiu jest słuszna, 
bo w danym momencie właśnie tak czujemy.
I cokolwiek później się wydarzy,
my sami tę słuszność obraliśmy."

Uświadomiłam sobie jak bardzo pozwoliłam zniszczyć sobie życie. Wiem, że jeżeli mogłam coś zrobić to szansa na to już przepadła. Czas minął. Teraz nie pozostaje już nic. Żadnej nadziei. Jak mogłam być taka głupia?! Jak mogłam podjąć najgorszą decyzję z możliwych? Dlaczego jakiś mądry głosik w mojej głowie nie podpowiedział mi czegoś rozsądnego? Chwila… przecież podpowiadał ale ja jak zwykle musiałam zrobić dokładnie to czego nie powinnam. A teraz? Po raz kolejny uzmysławiałam sobie, że jestem skazana na łaskę jego… tego, który był bohaterem moich koszmarów. Tego, którego musiałam oglądać codziennie bez wyjątków. Były tylko takie chwile jak ta, gdy mogłam pobyć sam na sam z moimi myślami. 
Siedzę na drewnianym krześle w pokoju hotelowym. Moje kostki i nadgarstki są skrępowane sznurem, który doskonale znam i nienawidzę. Znam także zaczerwienienia i rany na mojej skórze, które powstały na skutek ciągłego związywania. Na początku za każdym razem próbowałam się z nich uwolnić ale to tylko powodowało większy ból. Teraz siedzę już bez ruchu. Zawsze jest tak samo gdy zostawia mnie gdzieś samą. Nie mogę wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku przez taśmę, którą są zaklejone moje usta. Z resztą… nie miałabym nawet siły… mogę jedynie patrzeć w ciemność przez którą przebija się światło ulicznych latarni a łzy jak zawsze spływają po moich policzkach… kto by pomyślał, że można się do czegoś takiego przyzwyczaić? Ja. Czasami zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie gdyby jakimś cudem udało mi się uciec ale nie umiem sobie tego wyobrazić, przecież ja nie mam kompletnie nic… nie poradziłabym sobie. 
_________________________________
Zaczynamy! Witam Was na nowym blogu :) Wiem, że prolog mógł być lepszy ale nie dałam rady go podrasować. Mam nadzieję, że choć troszkę zainteresowałam i przynajmniej kilka z Was zostanie ze mną dalej :) 
Wszystkie komentarze są na wagę złota więc zachęcam do pisania opinii zarówno dobrych jak i złych :) Pierwszy rozdział pojawi się za dwa tygodnie. 
Pozdrawiam :)