środa, 23 marca 2016

Rozdział 4

„Czego się boję? Boję stracić ludzi, których kocham.
 Boję się, że kolejny raz mi się to przydarzy.
Boję się samotności.
 Boję się kiedyś obudzić i zdać sobie sprawę z tego,
 że nikogo już przy mnie nie ma.”

Budzą mnie promienie słońca padające na twarz. Leniwie się przeciągam i otwieram oczy. Widzę wnętrze mojego pokoju. W ciągu ostatnich kilku dni siostra pomogła mi zacząć wracać do normalnego życia. Udałyśmy się na zakupy i kupiłyśmy kilka rzeczy, które każdy normalny człowiek powinien posiadać. Wszyscy wokół mówią, że to dobry początek jednak czy w rzeczywistości tak jest? Nie wydaje mi się. Dostaję jakiejś chorej paranoi. W każdym mijanym mężczyźnie widzę Martina, prawie każdej nocy budzę się przerażona bo moja podświadomość znów przenosi mnie do zamkniętego, ciemnego pokoju. Każdego dnia o poranku nie wiem co ze sobą zrobić. Nie mam żadnych zajęć, całe dnie przesiaduję właściwie patrząc w telewizor, choć nie dociera do mnie nawet głos spikera. Podobnie jest tym razem. Wstaję i udaję się do kuchni aby coś zjeść, a bardziej tylko po to, aby domownicy zobaczyli, że już nie śpię. W domu nie ma jednak nikogo, biorę więc jedynie jogurt i wracam na górę. Przeskakując leniwie po kanałach słyszę dźwięk dzwoniącego telefonu. Tak mojego, nowo zakupionego telefonu. Mam w nim zapisane całe trzy numery. Katherine, Stefan i Thomas, choć ten ostatni nie został jeszcze ani razu użyty. Patrzę na wyświetlacz, a moim oczom ukazuje się właśnie „Thomas”. Odbieram i przykładam telefon do ucha.
- Halo? Lily?
- Cześć Thomas.
- Przepraszam, że się nie odzywałem ale wypadło mi kilka niespodziewanych spraw.
- Nie ma sprawy.
- Będziesz miała czas, żeby się spotkać?
- Wiesz… jakoś znajomi i przyjaciele nie dobijają się do mnie drzwiami i oknami więc powinnam gdzieś znaleźć chwilę w moim jakże napiętym kalendarzu – odpowiadam odruchowo nie zastanawiając się nad tym, że może nie być to zbyt miłe… świetnie, za chwilę spłoszę jedną z nielicznych osób, które w ogóle się odzywają.
- Coś taka nie w humorze? Coś się stało?
- Nie, nic. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Rozumiem, że jest ci ciężko. Mogę dzisiaj po ciebie przyjechać?
- Jeśli wiesz gdzie to przyjeżdżaj.
- Jeżeli ty mi nie powiesz to spytam Stefana. Nie ukrywam jednak, że wolałbym liczyć na ciebie.
Podałam więc chłopakowi adres i umówiłam się na szesnastą. Nie wiem jednak czy na pewno chcę się z nim spotkać. Po co? Żebym ja męczyła się i udawała, że wszystko jest w porządku? A może żeby on udawał, że interesuje go rozmowa ze mną? Z pewnością wolałabym zostać w domu, ale zarówno Kath jak i Kraft powtarzają, że powinnam wyjść z domu. Więc proszę bardzo… wychodzę.

***
- Wychodzisz?
- Tak jakby – odpowiadam siostrze, która zdziwionym wzrokiem przygląda się moim przygotowaniom do wyjścia.
- A jakiś konkretny cel masz czy idziesz zwyczajnie się powłóczyć?
- Kath… dziękuję za troskę, ale skoro chcieliście żebym wyszła to chyba powinnaś się cieszyć a nie wiercić mi dziurę w brzuchu.
- Tylko się martwię.
- Nie masz powodu. Pa. Wrócę… właściwie to nie wiem o której ale dzisiaj. Dziękuję – to ostatnie słowo padało z moich ust wyjątkowo często. Gdy siostra wychodziła z domu lub nawet z mojego pokoju. Dziękowałam jej przy każdej możliwej okazji. Dziękowałam, bo miałam za co. Właściwie to za wszystko.  Dzisiaj jednak przyszła pora na podziękowanie komuś innemu.
Wychodzę z domu i widzę idącego w moją stronę Dietharta. Ruszam w jego kierunku choć czuję jak bardzo się stresuję. Nie wiedzieć dlaczego czuję jak moje serce mocno bije. No tak… kontakt z drugim człowiekiem nie jest ostatnio moją dobrą stroną. To zrozumiałe. Podchodzę do blondyna, a ten przytula mnie na powitanie. Ja jednak odwzajemniam gest dość opornie. Nie wiedząc co mam mówić, patrzę się tylko w ziemię. Niezręczną ciszę przerywa jednak mój towarzysz za co w duchu szczerze mu dziękuję.
- Samochód zaparkowałem tam za rogiem – mówi wskazując odpowiedni kierunek – nie wiedziałem czy chcesz, żebym podjechał pod sam dom.
- Super, ale możemy na razie tylko się przejść? Gdziekolwiek.
- Jasne.
Ruszamy więc chodnikiem, jednak znów żadne z nas nie wie co ma powiedzieć. Świetnie… Tym razem to chyba jednak moja kolej zacząć.
- Thomas, dziękuję. Gdyby nie ty…
- Daj spokój. Już dziękowałaś. Proszę… nie wracajmy do tego.
- Ja też wolałabym do tego nie wracać, uwierz. Szkoda tylko, że to nie takie proste – mruczę pod nosem.
- Zaczynasz nowe życie i lepiej skupić się na tym.
- Okej, ale skoro dopiero zaczynam, nie oczekuj, że zasypię cię gradem tematów do rozmów.
- Jakoś damy radę – wreszcie widzę jego uśmiech. Czuję jak ciepło rozpływa się po moim ciele i mimowolnie też się uśmiecham.
Nie wiem jak, ale pokonując kolejne metry, rozmowa się toczy. Już dawno nie rozmawiało mi się tak dobrze. Tak lekko. Zastanawiam się czy to, co czułam wcześniej to na pewno był strach? Po części pewnie tak, ale teraz zastanawiam się czy nie była to radość. Czy ja przypadkiem w głębi serca nie chciałam się z nim spotkać? Bo jedną z rzeczy które czuję teraz, z pewnością jest właśnie… radość. Czuję się lepiej, spędzając czas z Thomasem. Z nim jest zupełnie inaczej niż ze Stefanem. Stefan jest troskliwy, wypytuje co u mnie i jak się czuję każdego dnia. Thomas nie traktuje mnie jak inną. Traktuje mnie jak zwykłego człowieka i chyba właśnie tego potrzebowałam. I właśnie tego mi brakowało.
Nasz spacer wydłuża się i docieramy do centrum miasteczka. Kierujemy nasze kroki do małej, przytulnej kawiarni. Wchodzimy do środka i czujemy przyjemne ciepło. Do naszych nozdrzy dociera zapach kawy. Wybieramy stolik w rogu, a Thomas pomaga mi ściągnąć kurtkę. Do naszego stolika podchodzi uśmiechnięta, ciemnowłosa kelnerka i podaje nam karty. Wybieram gorącą czekoladę zaś mój towarzysz stawia na kawę i choć nie mam najmniejszej ochoty na nic słodkiego, ulegam namowom chłopaka i proszę o ciasto z bakaliami.
- Szkoda, że za niedługo zaczyna się sezon – dociera do mnie głos blondyna.
- Jak to? Nie cieszysz się? Myślałam, że wszyscy na wieść o sezonie napawacie się entuzjazmem.
- Bo tak jest, ale wtedy bardzo mało, a właściwie w ogóle nie spędzamy czasu w domu.
- Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego?
- Przyzwyczaiłem. Ale teraz to oznacza, że nie będę mógł spędzać czasu z tobą. Wiesz… nie spodziewałem się, że tak dobrze będzie nam się rozmawiało.
- Ja też nie sądziłam. Ostatnio mało czasu spędzam na rozmowach. Ograniczają się one do krótkich wymian zdań z Kath lub Stefanem, głównie dotyczą mojego samopoczucia i tego czy wracam do żywych czy może jednak nie.
- Domyślam się, że możesz mieć już tego dość. Tych ciągłych pytań.
- Dokładnie… ale Thomas… nie chciałabym żadnych niedomówień więc wolę to zaznaczyć od razu. To jest tylko relacja czysto koleżeńska. Nie żebym coś do ciebie miała, w żadnym wypadku! Ale teraz po prostu wolałabym nie zagłębiać się w jakieś relacje.
- Lily, oczywiście. Zdaję sobie z tego sprawę i nie mam zamiaru naciskać lub próbować jakoś na ciebie wpływać. Chcę cię tylko poznać.
Dalej rozmowa znów zeszła na normalne tematy. Po godzinie wychodzimy z lokalu, a na mojej twarzy znów czuję zimny wiatr. Gdy zbliżamy się już do domu mój wzrok pada na tajemniczą, oddalającą się, męską sylwetkę, która do złudzenia przypomina mi Martina. Mimo, że wiem iż niemożliwym jest aby mój oprawca się tu pojawił moje serce zaczyna szybciej bić. Thomas widząc zdziwienie na mojej twarzy także odwraca się w kierunku mężczyzny.
- Lily? Co jest? Chyba nie myślisz, że…
- To Martin? – dokańczam za niego – Nie, to na pewno tylko moja paranoja. Mówiłam ci, że ostatnio widzę go wszędzie…
- Nie martw się. To nie on – mówi i delikatnie się do mnie uśmiecha. Odwzajemniam gest, a gdy znajdujemy się już pod drzwiami przytulam go.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz jak miło było porozmawiać z kimś kto wiecznie nie pyta się o to, czy dobrze się czuję.
- Polecam się na przyszłość.
***
Kładę się do łóżka i gaszę małą lampkę nocną. Uwielbiam ten czas w ciągu dnia kiedy zapadają ciemności, a ja leżę pod ciepłą kołdrą i mogę pogrążyć się w rozmyślaniach. W ciemności się otwieram, wtedy z reguły ludzie myślą inaczej niż za dnia. W nocy inaczej widzi się wszystko. Wymyśla się dialogi i scenariusze, których i tak następnego dnia nie ma się odwagi spełnić lub najzwyczajniej w świecie już się ich nie pamięta. Noc to ta najbardziej tajemnicza część doby ale chyba też najbardziej szczera. To wtedy odpowiadamy sobie na najtrudniejsze pytania i mamy odwagę stawić czoła problemom. Oprócz przemyśleń dotyczących przyszłości, zazwyczaj ludzie analizują wydarzenia z przeszłości. Przypominają sobie te najlepsze, jak i najgorsze momenty z życia. Nie wiadomo kiedy pojedyncza łza wypływa spod powieki aby po chwili spaść na poduszkę. Właśnie w nocy uwalniamy wszystko to, co przez cały dzień trzymaliśmy mocno w sobie. Należę właśnie do tego typu ludzi więc tak jak oni leżąc, analizuję wydarzenia minionego dnia. Zastanawiam się co mogłam zrobić inaczej w różnych sytuacjach i do czego mogło to doprowadzić. Zadaję sobie pytania czy na pewno postępowałam słusznie. Czasem z pozoru najmniej ważna decyzja może mieć duży wpływ na dalszy bieg wydarzeń. Oprócz tego skupiam się na emocjach. Zastanawiam się co czułam chwila po chwili, godzina po godzinie. Przypominam sobie uczucie towarzyszące rozmowie z Thomasem. Wiem, że chciałabym jeszcze się z nim spotkać ale boję się, że zacznie mi zależeć. Nie mogę traktować go w inny sposób, bo gdy człowiekowi zależy, zazwyczaj w efekcie cierpi… a w ostatnim czasie wystarczająco się wycierpiałam. W myślach widzę także mężczyznę, którego ujrzałam gdy wracałam do domu. Jaka jest szansa, że był to Martin? Bardzo nikła… nie miałby przecież jak mnie znaleźć… Jak to zazwyczaj bywa, nie wiedząc nawet kiedy odpływam do krainy Morfeusza…
***
Do moich uszu dociera hałas. Nie mam pojęcia co się dzieje, ale od razu wiem, że coś jest nie tak. Jeszcze nie otwarłam oczu, a serce już zaczyna mi mocniej walić.  Głośny dźwięk zaczyna nabierać konkretnego charakteru, a mój mózg rozpoznaje w nim wycie syren strażackich. Otwieram oczy i czuję drażniący dym. Niewiadomo kiedy zaczynam kaszleć. Wszędzie wokół jest ciemno a przez okno wpada jedynie mrugające światło lampy strażackiej. Dusząc się i nie potrafiąc złapać oddechu podbiegam do drzwi i otwieram je. Nagle czuję na moim ciele okropne ciepło. Schody pogrążone są w płomieniach a na korytarzu jest jeszcze więcej dymu niż w moim pokoju. Szybko wracam do pomieszczenia i rzucam się do okna z nadzieją na haust świeżego powietrza. Otwieram okno, jest lepiej. Widzę dwa wozy strażackie, radiowóz i dwie karetki. Słyszę krzyczącego strażaka, nie rozumiem jednak co do mnie mówi. Widzę jak kilka osób biegnie pod moje okno z rozłożonym materiałem, na który mam skoczyć. Wiem, że innej drogi nie ma więc robię co mi każą. Czuję chwilowe uczucie wolności i ląduję trochę bardziej boleśnie niż to sobie wyobrażałam ale przynajmniej mogę oddychać. Ktoś zarzuca na mnie grubą kurtkę a do ust przykłada maskę tlenową. Dużo lepiej choć serce nadal bije mi jak szalone. Dopiero teraz zaczynam myśleć o pozostałych domownikach! Co z Kath, Alexem i małą Alice?! Przy jednej z karetek widzę Alexa i biegnę w jego stronę.
- Gdzie Kath? Gdzie Alice? – krzyczę do niego a w odpowiedzi pokazuje ręką do wnętrza wozu. Widzę w nim moją zapłakaną siostrę. Na noszach prawdopodobnie leży moja siostrzenica a wokół nich dwóch lekarzy. Chcę do nich wejść jednak Alex powstrzymuje mnie i przecząco kręci głową. W tej chwili odwracam się w stronę naszego domu… a raczej tego co wcześniej można było nazwać domem. Dogaszanie pożaru trwa nadal, a ja już wiem, że właśnie straciliśmy wszystko. Odzyskałam dom i już go straciłam… dopiero teraz uświadamiam sobie, że w dłoni ściskam mój telefon komórkowy. Nie pamiętam nawet chwili kiedy go wzięłam ale teraz cieszę się, że go mam. Nie czuję nic… albo sama nie wiem co. Nie wiedzieć dlaczego wybieram numer Stefana i czekam aż ten podniesie słuchawkę.
- Halo?- słyszę zaspany głos przyjaciela.
- Stefan… - dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że z moich oczu spływają łzy.
- Lily, płaczesz?
- Pożar. Cały dom po prostu spłonął – mówię, dławiąc się własnymi łzami.
- Zanim tam przyjadę minie trochę czasu. Zadzwonię do Thomasa, on będzie szybciej. Za niedługo się widzimy, już jadę  – po czym rozłączył się.
Po tej rozmowie siadam na trawie i skulona najzwyczajniej w świecie płaczę. Nie wiem czy z nerwów, czy z powodu tej straty. Podnoszę wzrok i widzę jak zbliża się do mnie Kath. Jej twarz jest brudna od sadzy dzięki czemu wyraźnie widać jak po jej twarzy spływały łzy. Domyślam się, że wyglądam podobnie. Z oczu mojej siostry bije wściekłość, smutek, frustracja i nie wiadomo co jeszcze.
- To twoja wina! – krzyczy gdy widzi, że na nią patrzę. Czuję ukłucie w klatce piersiowej.
- Co?
- To co słyszysz! To… to wszystko to tylko i wyłącznie Twoja wina! – drugie ukłucie. Wstaję jednak by być na tym samym poziomie co moja siostra.
- O czym ty mówisz?!
- O wszystkim! Miałam spokojne życie! Później zjawiasz się ty i wszystko się psuje! Mój dom płonie, córka zostaje poparzona!
- Co?! Jak bardzo? Co z Alice? – dopytuję podczas kolejnych ukłuć.
- Co cię to obchodzi? Wszystko zniszczyłaś!
- Kath to przecież nie moja wina!
- Policja mówi, że prawdopodobnie to było podpalenie! Zarówno ja jak i ty doskonale wiemy kto za tym stoi! – po tych słowach otrzymuję siarczysty policzek od siostry, która odwraca się na pięcie i wraca do Alexa.
Załamana upadam na trawę, jednak momentalnie pojawia się przy mnie Thomas.
- Lily, tak się cieszę, że nic ci nie jest! – po tych słowach chłopak mocno mnie przytula a ja po prostu mu się poddaję – Dlaczego Kath cię uderzyła?
- Mówi, że to moja wina! – mówię przez łzy – To jest moja wina! To było podpalenie! To był Martin!
- Nie możesz tu marznąć, zabieram cię do siebie.
- Nie słyszysz co do ciebie mówię?! To wszystko to moja wina!
- Nie mów tak! To nie jest twoja wina, słyszysz? – patrzy mi prosto w oczy co pomaga mi się trochę uspokoić jednak nie na długo gdyż znów próbuje pomóc mi wstać i zabrać do siebie.
- Nie mogę do ciebie jechać. Tu jest moja rodzina!
- Chyba lepiej żebyś teraz nie widziała się z siostrą. Nie masz teraz nikogo oprócz mnie.
- Mam! Mam… S… - i wtedy nagle przerywam.
- … Stefana. Chciałaś powiedzieć Stefana – dokańcza za mnie Thomas, a ja uświadamiam sobie, że właśnie to chciałam powiedzieć. Chciałam powiedzieć „Mam Stefana” ale prawda jest inna. Nie mam Stefana. Stefana miałam i straciłam. Teraz każde z nas ma swoje życie i swoje problemy.
- Masz rację… nie mam nikogo – przyznaję cicho wstając i udając się razem z nim w stronę samochodu.
_____________________________
Witam! Wiem, że nieobecność była duża, a nie wiem czy wszyscy zauważyli to co jakiś czas temu pojawiło się na pasku bocznym. Do zakończenia matur rozdziały będą się pojawiały w nieokreślonych terminach. Przepraszam za to ale nie daję rady inaczej. Z konieczności, żeby coś dodać, oddaję w Wasze ręce to wyżej. Oceńcie sami, wiem że mogło być lepiej no ale cóż…
Za nieobecności u Was także bardzo przepraszam i obiecuję, że wszystko nadrobię tylko niestety nie wiem kiedy.

Zapraszam do komentowania bo każde słowo naprawdę bardzo mi pomaga i motywuje :) 

poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział 3

 „Nie ma dla człowieka bardziej obcego miejsca niż te,
z którego odszedł, a przyszło mu doń powrócić.”

[Lily]
Drzwi otwierają się, a w nich widzę średniego wzrostu kobietę o ciemnych, długich włosach i oczach, tak podobnych do moich. Widzę zdezorientowanie na jej twarzy. Najpierw jej wzrok pada na mnie, następnie na Stefana i znowu na mnie. Serce wali mi jak młotem, wiem, że powinnam coś powiedzieć ale co? „Cześć siostrzyczko”, „Tak bardzo tęskniłam”… każda z opcji wydaje mi się najgorszą z możliwych. Mimo wszystko cieszę się, że to ona decyduje się pierwsza zabrać głos.
-Lily? Stefan? – jej wzrok wędruje od mojej twarzy do jego. Czuję się jak sparaliżowana i daję radę jedynie pokiwać twierdząco głową, spuszczając wzrok i przyglądając się własnemu obuwiu – Wejdźcie… - mówi Katherine i odsuwa się aby umożliwić nam wejście.
- Lepiej będzie jak sobie pójdę, musicie same porozmawiać. Odezwę się – mówi do mnie i z pewnością dostrzega w moich oczach przerażenie gdyż uśmiecha się i pocieszająco ściska moją dłoń, po czym odwraca się do mojej siostry – Kath, numer domowy wciąż ten sam?
- Tak – otrzymuje odpowiedź po czym odchodzi w stronę samochodu zostawiając mnie samą. Nie mam pojęcia co zrobić, spoglądam więc na siostrę, która nadal zszokowana gestem zaprasza mnie do środka. Przerażona, decyduję się wejść i mijam starszą siostrę. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś znajdę się w tym domu. Odruchowo kieruję się do salonu i staję nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zmieniło się niewiele, dostrzegam jedynie zabawki w kącie pokoju, których z pewnością kiedyś tu nie było. A więc założyła rodzinę…
- Lily usiądź, proszę – słowa docierają do mnie a ja z trudem siadam na kanapie.
- Kath… - słowa więzną mi w gardle i nie umiem wykrztusić ani słowa.
- Co się z tobą działo? – Ehh czyli od razu mamy przejść do konkretów, ale czego ja się właściwie spodziewałam? Że rozpłacze się na mój widok, uściska i nie wypuszczając z objęć zaproponuje herbatę? Raczej nie… choć może trochę? Tak z pewnością wita się siostry - przyjaciółki, których długo się nie widziało, a nie młodsze siostry, które trzeba było wziąć pod opiekę po śmierci rodziców.
- Nic się nie zmieniłaś… konkretna jak zawsze… - poczułam jak w moich oczach zaczynają pojawiać się łzy.
- No wiesz, to nie jest normalne, że pojawiasz się po takim czasie. Zniknęłaś z dnia na dzień…
- Przepraszam – łzy zaczęły spływać mi po policzkach, pięknie, już wcześniej było mi trudno mówić a teraz?
- Co się wydarzyło?
- To był Martin…
[Stefan]
Jadę z powrotem i zastanawiam się czy dobrze zrobiłem zostawiając Lily samą? Przecież to logiczne, że muszą porozmawiać i najlepiej im to wyjdzie sam na sam ale ja jestem od tego, żeby ją wspierać. Zawsze właśnie od tego byłem. Teraz nie mogę jej jednak pomóc. Muszę wracać do moich zajęć, do niej zadzwonię wieczorem, żeby dowiedzieć się czy wszystko w porządku. A co jeśli Kath nie przyjmie Lily? Co jeżeli nie pozwoli jej się tam zatrzymać? W mojej głowie zamigotała czerwona lampka i już miałem zamiar zawracać gdy pojawiła się nowa myśl. Nawet gdyby nie przyjęła Lily to pozwoli jej przecież skorzystać z telefonu i do mnie zadzwonić. Tak, tyle z pewnością zrobi. Gdy tylko samochód ponownie się rozpędził pojawiło się pytanie „Czy ona ma jeszcze mój numer?” Mało prawdopodobne! Od razu zjechałem na pobocze, muszę tam wracać. A co jeżeli wszystko będzie w porządku a ja panikuję? Cholera… Może zadzwonię tylko żeby spytać czy wszystko jest dobrze? Obracam telefon w dłoniach a w moim mózgu toczy się wojna, zadzwonić czy nie zadzwonić. W tej chwili jednak telefon sam zaczyna dzwonić – „Didl”. Oho…
- Halo? – odbieram połączenie.
- Stefan? I jak? Miałeś dać mi znać.
- Zapomniałem – nie było to kłamstwo, naprawdę zapomniałem, ale to i lepiej – wszystko w porządku. Już wracam.
- Już? Czyli Lily została u siostry?
- Tak, miały porozmawiać ale za chwilę chyba tam zadzwonię żeby się dowiedzieć, czy Lily na pewno będzie mogła tam zostać.
- Dobra, tylko tym razem daj mi znać co i jak. 
- Załatwione. A właściwie… co się tak martwisz?
- To chyba normalne, prawda? To ja ją uratowałem – słyszę, jak kumpel zaczyna się denerwować – poza tym wszyscy się martwimy.
- Dobra, zaraz ci napiszę – po tych słowach rozłączyłem się, a zieloną słuchawkę nacisnąłem przy tak dawno nie używanym numerze.
Po trzech sygnałach usłyszałem głos Katherine
-Słucham?
- Chciałem się upewnić, czy wszystko okej i czy Lily będzie mogła u ciebie zostać.
- Stefan… wszystko w porządku. Jestem surowa ale nie jestem potworem. Nie wyrzuciłabym jej przecież na bruk. Rozmawiamy, zadzwoń później, albo ona zadzwoni. Wszystko jedno.
- Dziękuję.
Po tej rozmowie wystukałem szybko wiadomość do Thomasa i ruszyłem dalej.

[Lily]
Opowiedziałam siostrze o wszystkim łącznie z tym co wydarzyło się poprzedniego dnia. Chyba najbardziej dziwiło ją to, że trafiłam akurat na Stefana. Cóż ukrywać, mnie także to dziwiło i dziwi nadal. Gdyby nie on… nie wiem co by ze mną było. Zresztą gdyby nie oni wszyscy, należą im się podziękowania, a szczególne Thomasowi, ale na to przyjdzie czas później. Siedzimy z Kath w ciszy spoglądając tylko na siebie, nagle dziewczyna wstaje, siada koło mnie i przytula. Przytula tak jak nie przytulała nigdy. Przytula jak matka. Czuję, że na jej policzkach także znajdują się mokre ślady, odwzajemniam uścisk i czuję, że wróciłam do domu.
- Lily tak się cieszę, że znów tu jesteś. Tyle się wydarzyło gdy cię nie było…
- Właśnie widzę – spoglądam na zabawki – czyżbym była ciocią?
- Owszem. Mam dwuletnią córeczkę. Jak się okazało gdy zaginęłaś byłam w ciąży. Bardzo przypomina mi ciebie gdy byłaś w jej wieku. Ma na imię Alice.
- Alice? – powtarzam nie wierząc w to co słyszę i wpatruję się w oczy siostry – jak mama…
- Tak, musiała mieć tak na imię – czuję ponowny potok łez i wiem, że Kath czuje to samo.
- Tak się cieszę – ściskam ją jeszcze mocniej.
***
Wchodzę razem z siostrą na piętro i staję przed drzwiami, które niegdyś prowadziły do mojego pokoju. Naciskam klamkę i lekko popycham drzwi, a moim oczom ukazuje się tak dobrze znane mi wnętrze. W pomieszczeniu nic się nie zmieniło, jest czysto jakby ktoś sprzątał tu regularnie. Z pewnością były wymienione firanki i tym podobne rzeczy ale tak jak wszystko zostawiłam, tak wszystko zostało. Na szafce przy łóżku dostrzegłam nawet książkę z zakładką. W moich oczach znów pojawiają się łzy, czyżby Kath liczyła na mój powrót, czyżby wierzyła, że będzie jak kiedyś? Jakby w odpowiedzi dociera do mnie głos siostry „Wiedziałam, że wrócisz, dlatego wszystko zostało bez zmian”, ponownie nie wytrzymuję i daję ujście łzom. Czuję dłoń na moim ramieniu i znów wtulam się w ramiona Katherine.
-Zostawię cię na chwilę samą… - mówi i wychodzi z pokoju, a ja zostaję w ciszy. Podchodzę do okna i przypatruję się zachowanemu w pamięci widokowi okolicy. Nigdy wcześniej nie doceniałam jak tu jest pięknie. Teraz to widzę i choć wiem, że wróciłam do domu to czuję się tu wyjątkowo obco. Jakbym już nie należała do tego świata. Czuję się jak oderwana od rzeczywistości i wklejona do obrazka w gazecie. Przez moją głowę przesmykają się myśli i pytania, na które nie znam odpowiedzi. Czy teraz gdy wróciłam do domu będzie dane mi być szczęśliwą? Czy dam radę? Czy poradzę sobie w normalnym życiu? Czy ten, który zniszczył moje życie jeszcze się w nim pojawi? Czy nadal będę miała oparcie w bliskich mi ludziach?
Widzę jak pod dom podjeżdża samochód. Wysiada z niego mężczyzna, choć nie widziałam go przez długi czas, bez trudu rozpoznaję w nim partnera mojej siostry. Obserwuję jak z pojazdu wyjmuje ciemnowłosą dziewczynkę… Alice. W tej chwili dopada mnie strach, nie mam pojęcia jak na moją obecność zareagują pozostali domownicy. Nie wiem, czy powinnam zostać tu i czekać na jakiś znak od Kath czy zejść na dół i się przywitać. Decyduję się na tę drugą opcję i na drżących nogach wychodzę z pokoju. Na schodach spotykam uradowaną siostrę…
-Lily, właśnie po ciebie szłam! Pamiętasz Alexa? – mówi i wskazuje na mężczyznę.
- Tak – odpowiadam nieśmiało, nie wiedząc jaki stosunek ma on do mnie i mojego powrotu.
- Lily, dobrze, że znów tu jesteś – mówi Alex i ściska moją dłoń – przynajmniej nie będę już musiał wysłuchiwać zamartwiania się Kath – dodaje ze śmiechem.
- Dziękuję.
- A to jest właśnie Alice – mówi moja siostra spoglądając z czułością na małą dziewczynkę, tkwiącą w ramionach taty.
***
Siedzę na łóżku zastanawiam się jak zacząć nowe życie. Co powinnam zrobić, jak przywrócić wszystko do normy. W ręce trzymam telefon i decyduję się zadzwonić do Stefana. Muszę mu podziękować za wszystko co dla mnie zrobił. Czuję jakby był moim aniołem, to właśnie w nim zawsze mogę znaleźć oparcie i mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.
- Halo? – słyszę głos chłopaka w słuchawce.
- Stefan dziękuję Ci za wszystko. Nie uwierzysz ale przyjęli mnie jakbym nigdy nie zniknęła…
- No widzisz. Co rodzina to rodzina – od razu rozpoznaję, że cieszy się z mojego szczęścia.
- Ty nie jesteś moją rodziną a jednak zawsze mogłam na ciebie liczyć.
- Mogłaś i zawsze będziesz mogła.
- Jestem realistką i wiem, że nic nie jest na zawsze.
- Uwierz mi…
- Wierzę ale…
- Nie ma żadnego ale kochana…
- Stefan, ja już nie jestem „kochana” teraz twoim słońcem jest Marisa.
-Wiem ale…
- Nie ma żadnego ale – mówię śmiejąc się.
- Już zapomniałem jaka jesteś – odpowiada także śmiechem.
- Ludzie się zmieniają.
- Nie wszyscy.
- Wszyscy tylko nie w takim samym stopniu.
- Może masz rację.
- Jak zwykle. Ale za to, że zostawiłeś mnie samą to powinnam ci nagadać!
- Aaa tam, musiałyście porozmawiać same. Odezwę się jutro, a teraz muszę kończyć.
- Jasne, tylko jeszcze jedno! Wyślesz mi sms z numerem Thomasa?
- Z numerem Thomasa? Po co?
- Głupio pytasz. Może dlatego, że mnie uratował i chciałabym mu podziękować?
- Jasne, zaraz ci wyślę. A właściwie to pytał o ciebie gdy wróciłem więc na pewno się ucieszy.
- Dobrze. Pozdrów chłopaków. Buziaki.
- Trzymaj się siostra.
- Hahaha no tak… rodzeństwo – zaśmiałam się i rozłączyłam.
Otrzymałam obiecanego przez Stefana sms’a z numerem Thomasa. Nie wiem czego oczekuję po tej rozmowie, chyba niczego ale jednak muszę do niego zadzwonić i podziękować. W końcu to dzięki niemu tu teraz jestem. To dzięki niemu znów spotkałam bliskich mi ludzi. Wybieram numer i przykładam telefon do ucha. Po czterech sygnałach rozlega się głos Dietharta.
- Tak, słucham?
- Eeee cześć Thomas. Tu Lily.
- Lily? Cieszę się, że dzwonisz! – mówi z entuzjazmem, jakby naprawdę oczekiwał tego telefonu lub był mile zaskoczony.
- Muszę ci przecież podziękować. Gdyby nie ty, dalej… no wiesz.
- Nie musisz mi dziękować, nie oczekuję tego od ciebie. Musiałem ci pomóc.
- Nie każdy zrobiłby to na twoim miejscu.
- Nie wygłupiaj się, oczywiście, że każdy.
- Skoro tak twierdzisz – mówię zrezygnowana – w każdym razie, jestem ci ogromnie wdzięczna i mimo wszystko dziękuję.
- A jak bardzo jesteś mi wdzięczna?
- Bardzo? – zaczynam śmiać się do słuchawki bo wiem, że on teraz też się uśmiecha – Bardzo, bardzo.
- No to jak tak bardzo to jest pewna sprawa, jeżeli chcesz mi się odwdzięczyć.
- Zamieniam się w słuch.
- Dasz się gdzieś zaprosić? W przyszłym tygodniu będę miał trochę więcej wolnego czasu i chętnie spędziłbym jego część w twoim towarzystwie.
- No nie wiem…
- Chciałaś się odwdzięczyć.
- W takim razie nie mam wyjścia.
- Świetnie. Odezwę się.
- Dobrze. Dobranoc Thomas.
- Dobranoc Lily.
Po zakończonej rozmowie idę do łazienki i marzę już o łóżku. O moim łóżku. Gdy wtulam się w ciepłą pościel słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości. Dobrze, że nie odnosiłam telefonu na dół. Jak się okazało była to wiadomość od Stefana.

Dobranoc w nowym, lepszym życiu ;*
__________________________
Uwaga!  Jak widzicie pojawiła się zakładka "Informowani" jeżeli chcecie to zostawcie tam po sobie ślad, bardzo mi to ułatwi zadanie!
Kochane przepraszam! Wiem, że takie duże opóźnienie nie powinno mieć miejsca... właśnie rozpoczęłam ferie i choć wiem, że także będą zawalone nauką to nadrobię u Was zaległości, tylko dajcie mi trochę czasu ;* Co do rozdziału to mam mieszane uczucia, ale musiało się tu wreszcie coś pojawić. 
Dziękuję za wszystkie komentarze! One naprawdę motywują! Gdyby nie Wy, tego rozdziału dzisiaj by nie było. To Wy pomagacie mi tworzyć. Komentujecie więc motywujecie i dodajecie chęci do pisania więc zachęcam do pisania nawet tych najkrótszych komentarzy ;) 
Do następnego! 

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 2

- Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! Sama tego chciałaś, wywarzam drzwi!

[Lily]
- Szybko! Schowaj się – czuję na moim ramieniu dłoń Thomasa, kierującego mnie do drugiego pokoju. Wchodzę do ciemnego pomieszczenia a w głowie mam pustkę. Serce wali mi jak młotem. Do szafy – nie to oczywiste. Pod łóżko – to też jasne. Za zasłonę – co za idiotyczny pomysł. Do moich uszu docierają dźwięki dobijania się do drzwi, które w jednej chwili ustępują. Drzwi zostały otwarte, jednak nie siłą mięśni mojego oprawcy. Ktoś najzwyczajniej te drzwi otworzył. Idioci! Muszę uciekać tylko gdzie?
-Co się dzieje? – słyszę dobiegający z przedpokoju głos Michaela.
-Gdzie ona jest?! – słyszę głos, a po moim ciele przebiega dreszcz. Słyszę huk i domyślam się, że Michi został dość brutalnie pchnięty na ścianę. Ręce trzęsą mi się jak choremu człowiekowi ale muszę się stąd wydostać. Jedyne wyjście – okno. Okno wychodzi na balkon. Znowu ten piekielny balkon. Siłuję się z klamką, a do moich uszu dobiegają głosy chłopaków.
- Co do cholery?! – To z pewnością Schlieri… klamka wreszcie ustępuje. Czuję zimne powietrze.
- Nie ma jej tu. Myślisz, że zostałaby tutaj, wiedząc, że jesteś za ścianą? – Stefan, błagam, nie wdawaj się z nim w żadną dyskusję. Mój rozum ciągnie mnie na zewnątrz jednak z drugiej strony chcę usłyszeć jak najwięcej.
-Ty?! To znowu ty! Szanowny pan Kraft we własnej osobie! – słyszę szydzący śmiech – Jak to jest, że znowu mieszasz? Zejdź mi z drogi i powiedz, gdzie ona jest!
- Już ci mówiłem, że jej tu nie ma! – jestem już na zewnątrz ale nadal przysłuchuję się wymianie zdań. Kolejny huk. Ktoś z pewnością wylądował właśnie na ziemi. Austriacy zaczynają się awanturować.
- Schowaliście ją do drugiego pokoju? – słyszę kroki. Okno przymknęłam tak aby wyglądało na zamknięte ale on i tak będzie mnie szukał tutaj. Przebiegam z balkonu na balkon nie wiedząc już co dzieje się w pokoju. Przystaję na jednym z balkonów, na którym nie świeci się światło, kucam chowając się we wnęce drzwi. Nawet nie wiem kiedy łzy wydostały się spod moich powiek. Cała się trzęsę. Słyszę, że znajdują się na balkonie jednak z takiej odległości nie mogą mnie tu dostrzec. Nie mogą!
[Stefan]
Czuję krew buchającą z mojego nosa. Warga także prawdopodobnie jest rozcięta, co wnioskuję po pieczeniu. Jednak w tej chwili liczy się co innego. Nie mam pojęcia gdzie jest Lily ale dziękuję Bogu, że uciekła. Nie mogła znów wpaść w jego łapy. Widzę jak rozwścieczony Niemiec przepycha się z Gregorem i Thomasem. Dołączam do nich. Wokół plączą się także Hayboeck, Fettner i Poppinger. Jednak w tej chwili pojawiają się dwie dodatkowe postacie. Do pokoju wpada dwóch goryli, ubranych na czarno z napisami na plecach „OCHRONA”. Momentalnie rozdzielają bijących się i wyprowadzają rozwścieczonego Niemca. Wybiegam na balkon i ponownie zastanawiam się gdzie jest Lily. Z mocno bijącym sercem wychylam się przez balustradę jednak, na dole nikogo nie ma. Rozglądam się w prawo i lewo. Mogła więc uciec tylko na kolejne balkony. Wybieram jeden kierunek i przeskakuję przez kolejne barierki. Nagle widzę drobną skuloną postać. Podbiegam i chwytam Lily w objęcia. Jest cała przemarznięta i dygocze z zimna.
- Martina zabrała ochrona już go nie ma – mówię do dziewczyny chcąc ją uspokoić i zachęcić do powrotu do pokoju.
- Dddobrze – odpowiada szczękając zębami i próbując wstać – przepraszam, tto moja wina – dodaje wskazując skostniałym palcem na mój nos, a ja przecieram twarz w skutek czego na rękawie bluzy zostaje czerwony ślad.
- Nie przejmuj się jemu też się oberwało – uśmiecham się delikatnie i pomagam jej w drodze do pokoju ciągle obejmując ją ramieniem. Weszliśmy do pomieszczenia i ogarnęło nas ciepło. Lily od razu usiadła na sofie a ja obok niej. Chłopakom nic nie jest, jedynie u Michaela dostrzegam rozcięty łuk brwiowy.
- Przepraszam was… sprowadzam same nieszczęścia – dobiega do nas cichy głos Lily, a gdy odwracam się w jej stronę dostrzegam ślady łez na jej policzkach. Przytulam ją mocno, nie mogę patrzeć na jej krzywdę, nigdy nie potrafiłem.
[Lily]
Leżę w ciemnym pokoju przykryta kocem. Wszystko mnie boli ale jest mi dobrze. Wyczerpałam już chyba cały zapas łez, gdyż moje policzki są suche. Patrzę w ciemność i zastanawiam się co teraz. Wcześniej docierały do mnie jeszcze stłumione szepty chłopaków ale teraz słyszałam tylko ciche pochrapywanie. Niewiele godzin zostało im na sen więc niech skorzystają przynajmniej z tej odrobiny czasu. Jestem spokojna choć wiem, że ten spokój nie będzie trwał długo. Muszę znaleźć sobie jakieś miejsce, a oczywiste jest także to, że Martin wróci. Nie daruje mi tego co się wydarzyło. W drzwiach pokoju dostrzegam ciemną postać. Stefan. Stoi i wpatruje się we mnie. Nie wierzę, że znowu wplątuję go w moje popieprzone życie. Miał już mieć ode mnie spokój, a ja znowu się pojawiam. I to jak zwykle z masą problemów… Chłopak siada na podłodze przy łóżku, które zajmuję.
- Jak się czujesz? – pyta szeptem.
- A jak mam się czuć? – odpowiadam, nie wiedząc tak naprawdę co czuję.
- Nie wiem.
Zapada głucha cisza, słyszymy tylko tykanie zegara i pochrapywanie chłopaków. Muszę jednak przerwać ciszę.
- Dziękuję… Stefan, nie sądzisz, że to niesamowite, że trafiłam właśnie na ciebie?
- Widocznie tak miało być. Ale tym razem wyplączę cię z tego raz na zawsze. Zaufaj mi, Martin nigdy już cię nie tknie.
- Wiesz, że ci ufam. Zawsze ci ufałam. Miałam tylko nadzieję, że nie zatruję ci życia kolejny raz.
- Nie jesteś trucizną, ale ja i tak będę antidotum na twoje problemy – na te słowa czuję ciepło na sercu. Jak on to robi?
- Ułożyłeś sobie życie?
- Tak… - słyszę zawahanie w jego głosie – jestem z Marisą.
- Z Marisą? Jeżeli dobrze ją zapamiętałam to pasujecie do siebie – mówię delikatnie się uśmiechając, jednak w sercu czując ukłucie.
- Wszyscy tak mówią…
- Stefan? Co powiedziałeś wczoraj chłopakom, kiedy wyszłam z Manuelem?
- Prawdę.
- Całą?
- Mniej więcej – odparł po krótkim zastanowieniu.
- Czyli?
- Czyli powiedziałem, że znamy się z liceum. Że byliśmy parą. Że po skończeniu szkoły pojawił się Martin, który się w tobie zakochał a to zamieniło się w obsesję. W skrócie powiedziałem, jak za tobą chodził, czekał pod domem, później zaczął grozić… nie tylko tobie. Powiedziałem im o włamaniu do mojego domu i o tym, jak się pobiliśmy. A później… nie wiadomo jak i dlaczego zniknęłaś.
- W twojej zsyntetyzowanej wersji to nawet nie wygląda aż tak źle – stwierdziłam.
- Wolałem nie zagłębiać się w szczegóły. Stwierdziłem, że jeżeli kiedyś będziesz chciała, żeby któryś poznał więcej szczegółów to sama mu to powiesz.
- Dziękuję.
- Czyli przez ten cały czas… odkąd zniknęłaś… byłaś z nim?
- Zależy co rozumiesz pod słowem „byłaś”… fizycznie tak i wyglądało to mniej więcej tak jak zobaczył to Thomas.
- Dlaczego zniknęłaś? Co się stało?
- Naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać?
- Nie chcę… ale muszę się dowiedzieć co się wtedy wydarzyło. Byłaś całym moim światem, który zniknął w jednej chwili… bez wyjaśnień, bez słowa, nawet bez spojrzenia.
- Przepraszam… ja… musiałam.
- Co musiałaś? Lily… proszę cię – patrzyliśmy sobie w oczy i poczułam jak łapie mnie za rękę.
- Co mam ci powiedzieć? Że zrobiłam to dla Ciebie?
- Jeżeli taka jest prawda chcę poznać tę prawdę.
- Nie mówiłam ci o wszystkim już wtedy – wyznaję szczerze przymykając oczy, bo jednak okazało się, że odnowiły się zasoby moich łez.
- Co masz na myśli? – jego ton nie jest już tak spokojny i kojący jaki był przed chwilą. Teraz czuć w nim napięcie.
- Martin… on… ja… dostawałam jeszcze listy, gdy mnie nachodził powtarzał to samo co było w nich. Wiedziałam, że miał rację. Że mogło się naprawdę wydarzyć to o czym mówił… a ja bym sobie tego nie wybaczyła… - głos mi się załamuje, a po policzkach znów spływają świeże łzy.
Stefan wpatruje się we mnie bez słowa. Wiem, że czeka aż będę w stanie mówić dalej.
- Wiem, że może nie powinnam była postąpić tak jak postąpiłam. Ale się bałam, najzwyczajniej w świecie się bałam. Myślałam, że robię dobrze. Nadal nie jestem pewna, czy na pewno postąpiłam źle… w końcu miałeś spokój.
- Spokój? O jakim spokoju ty do cholery mówisz?!
- Ciiiii! – usłyszałam, jak ktoś wierci się na swoim łóżku.
- Uwierz mi, spokój to ja mam dopiero od jakiegoś czasu… właściwie od czasu kiedy jestem z Marisą.
- Właśnie. Ze mną byś go nie miał.
- Co masz na myśli? Jakoś byśmy sobie poradzili. Kochałem cię… naprawdę cię kochałem. A ty mnie zostawiłaś.
- Bo też cię kochałam. Nie chciałam, żeby coś ci się stało. A dobrze wiesz, że Martin był i jest zdolny do wszystkiego.
- Chcesz powiedzieć, że groził ci, że zrobi coś mi?
-  Tak… nawet gdyby nie zrobiłby ci krzywdy to i tak musiałbyś męczyć się ze mną, a jak widać to się łączy z nim.
- Więc zniknęłaś żebym ja miał święty spokój? Średnio ci to wyszło…
 - Zrobiłam to bo tak mogłam cię ochronić. Obiecał, że jeśli z nim wyjadę, on zniknie też z twojego życia. Wiem, że cię to zabolało, że może zniszczyłam ci życie ale w końcu wszystko sobie poukładałeś. I gdybym nie pojawiła się nagle znowu, miałbyś ten spokój dalej.
- Tak, z Marisą mam spokój. Kocham ją ale… ale nigdy nie zapomniałem o tobie.
- Uznałabym cię za dupka gdybyś zapomniał ale to dobrze, że ją pokochałeś. Że znów jesteś szczęśliwy.
- Jak zwykle szczera do bólu – uśmiechnął się.
- Zniknę, obiecuję ci.
- Nie obiecuj. Nie pozwolę ci zniknąć. Po tym co się wydarzyło… chcę żebyś wiedziała, że i tak zawsze możesz na mnie liczyć.
- Przyjaciel mimo wszystko?
- Dokładnie. Jak brat – uśmiecha się szeroko. Taki uśmiech jest dla mnie na wagę złota.
- Dziękuję  - szepczę i lekko muskam ustami jego policzek.
- Lily… co ty teraz zrobisz?
- Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Wiesz, że nie mam nikogo…
- Masz siostrę.
- Tak, siostrę, której nie widziałam kilka lat.
- To tak jak mnie.
- Ale z nią to co innego… pewnie już dawno myśli, że nie żyję.
- Pewnie ma nadzieję, że jednak żyjesz…
- Może…
- Musisz do niej iść.
- Nawet nie wiem czy mieszka nadal w tym samym miejscu.
- Więc musisz to sprawdzić. Lily… wiesz, że gdyby z nią nie wyszło oczywiście ci pomogę ale musisz spróbować.
- Oj Marisie by się to nie spodobało… - komentuję i dodaję – pojadę tam.
- Marisie wiele rzeczy się nie podoba… Chcesz żebym pojechał z tobą?
W odpowiedzi tylko kiwam głową i mocniej ściskam rękę Stefana.
***
Siedzę w pokoju. Słyszę jak chłopaki szykują się na trening. W drzwiach widzę Thomasa, który z uśmiechem na ustach podaje mi tacę ze śniadaniem. Przyjmuję ją od niego i dziękuję. Chłopak wychodzi a jego miejsce zajmuje Michael.
- Lily, przyniosłem ci świeże ubrania. Będziesz mogła wziąć prysznic i się przebrać, zresztą i tak zaraz wszyscy wychodzimy więc masz pokój dla siebie.
- Dziękuję. Skąd je masz?
- Nie ważne – jego uśmiech jest taki ciepły – trzymaj – po czym rzuca w moją stronę kilka ubrań i zaraz już go nie ma.
Po posiłku udaję się do reszty, która szykuje się na trening. Po prostu stoję i patrzę bez sensu. Do pomieszczenia wchodzi Stefan.
-Znowu rozmawiałeś z Marisą? – rzuca Fettner.
- Taaa – jakby niechętnie odpowiada Kraft.
- Boże człowieku! Ona nie daje ci żyć… trochę luzu! – mówi Gregor. Wygląda to jak norma więc wnioskuję, że nie przepadają za Marisą…
- Nie ważne… powiecie Heinzowi, że mam ważną sprawę do załatwienia i dlatego nie ma mnie na treningu?
- Jasne, a co to za ważna sprawa? – dopytuje zmartwiony Michi.
- Muszę pomóc Lily.
- Możemy pojechać po treningu – szybko odpowiadam czując jak żołądek skręca mi się z nerwów. Nie spodziewałam się, że będzie chciał jechać do mojej siostry już dzisiaj, teraz, za niedługo.
- Nie ma co zwlekać – powiedział delikatnie się uśmiechając – będzie dobrze.
Gdy reszta wychodzi, zajmuję łazienkę i próbuję całkowicie się rozluźnić jednak kiepsko mi to wychodzi. Po gorącym prysznicu ubieram ubrania, które przyniósł mi Michael. Idealne. Wychodzę z łazienki a na sofie widzę wygodnie usadowionego Stefana.
[Stefan]
- Gotowa? –spytałem gdy drzwi łazienki otworzyły się.
- Jasne. Ale czemu wolałeś opuścić trening, niż pojechać po nim? – pytanie jakie mi zadała dotarło do mnie dopiero po chwili, gdyż nie wierzyłem własnym oczom. Wygląda prawie jak kiedyś. Prawie, bo nie widzę już tego błysku w oczach co kiedyś, ma dłuższe włosy i trochę schudła. Nadal jest piękna i przypomniałem sobie dlaczego kiedyś tak wiele dla mnie znaczyła. Znaczyła? Czy znaczy nadal?
- Bo jeżeli twoja siostra nie będzie już mieszkała w Schwarzach to będzie trzeba ulokować cię gdzieś indziej.
- Może masz rację. Liczmy jednak na to, że nie zmieniła miejsca zamieszkania.
- Jak wyjedziemy za chwilę, powinniśmy być na miejscu za niecałe trzy godziny, bez korków.
- Świetnie.
Zamykam pokój i kieruję się na dół. Lily idzie tuż obok mnie, a ja jestem pewny,  że w tej chwili myślimy o tym samym. Żadne z nas nie wie co stało się z Martinem gdy został wyprowadzony przez ochrony. Byłoby co najmniej nieprzyjemnie gdybyśmy nagle się na niego natknęli. Na szczęście do samochodu docieramy bez przeszkód. Żadne z nas się nie odzywa, męczy mnie ta cisza jednak nie wiem jak zacząć rozmowę. To zadziwiające, kiedyś nigdy nie brakowało nam tematów a teraz? Teraz boję się nawet przy niej odkaszlnąć. Słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągam telefon.
Od: Didl
Jak będziecie na miejscu daj znać czy Lily może zatrzymać się u siostry.
Cóż za troska… odpisuję jedynie: Ok.
-Możemy już jechać? – słyszę głos Lily wpatrzonej w szybę samochodu.
- Jasne.
Odpalam silnik i wyjeżdżam z parkingu. Żeby zabić tę okropną ciszę włączam radio, a skoro ona nie wyraża sprzeciwu zatracam się w muzyce. Po chwili do moich uszu dobiega jednak znajoma melodia. Niemożliwe. Nie, dlaczego akurat teraz? Spoglądam kątem oka na Lily i widzę, że delikatnie uśmiecha się do szyby. Poznała tę piosenkę.
- Pamiętasz? – pytam również delikatnie się uśmiechając.
- Jasne. Nie mogłabym zapomnieć… to do tej piosenki tańczyliśmy wolnego na naszej studniówce.
- Taa… to były dobre czasy – mówię wspominając.
***
Wjeżdżamy w znajomą okolicę. Poznaję domy, które mijam i zatrzymuję się przy tym jednym, na który Lily patrzy bardzo intensywnie. Wiem, że denerwuje się tak jak trudno to sobie wyobrazić. Dostrzegam jak nerwowo bawi się palcami. Nadal ma ten odruch. Pewne rzeczy jednak się nie zmieniają…
- Jesteśmy na miejscu – mówię.
- Wiem, ale boję się wysiąść. Na zewnątrz nie ma już strefy ochronnej.
Patrzę na nią i widzę jak panicznie się boi. Wysiadam z auta i otwieram jej drzwi od strony pasażera. Wychodzi i nadal nie wie co ma ze sobą począć. Staję naprzeciw niej, łapię ją za ręce i patrzę głęboko w oczy.
- Musisz tam iść.
- Chodź ze mną. Proszę…
- Lily…
- Proszę…
Kieruję się więc w stronę drzwi domu. Lily idzie obok. Stajemy w drzwiach.
- Musisz nacisnąć na dzwonek – mówię.
- Wiem – odpowiada z tym swoim piorunującym spojrzeniem i naciska dzwonek. Ha! Udało mi się ją sprowokować. Uśmiecham się lekko ale tak żeby to dostrzegła. 
Słyszymy jak ktoś zbliża się do drzwi i naciska klamkę.
Drzwi się otwierają…
____________________________
Mam nadzieję, że podoba Wam się to u góry! Nie mam nic więcej do dodania więc widzimy się za dwa tygodnie! :D 
Dziękuję, za te wszystkie wyświetlenia i komentarze pod ostatnim rozdziałem. One naprawdę motywują! <3 Zachęcam do pisania komentarzy, bo każdy jest dla mnie na wagę złota. 
Korzystając z okazji życzę Wam udanego Nowego Roku! Żeby był dla Was szczęśliwy i lepszy od poprzedniego ;** 

piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 1

„Związana kajdanami codzienności pragnę się uwolnić,
Pragnę się wydrzeć z więzienia, które zgotowało mi własne… Serce?
Jasne, znowu ono jest wszystkiemu winne.”

 [Lily]
Ludzie często zadają sobie pytanie – co robię ze swoim życiem? Chciałabym móc zadać je także sobie. Ale nie mogę. Bo już zrobiłam co miałam. Takie pytanie oznacza możliwość zmiany, wyboru. Ja mojego wyboru już dokonałam… jakieś dwa lata temu. Jak się okazało, dokonałam najgorszej decyzji jakiej mogłam. Ale czego ja się właściwie spodziewałam? Przecież doskonale wiedziałam, że skończy się to w taki lub podobny sposób. Wiem jedno… musiałam postąpić właśnie w ten sposób… musiałam. A teraz co? A teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na cud. Na chwilę, w której ktoś ślepym trafem natknie się na mnie. Ile razy wyobrażałam sobie, że moje życie się zmieni… że pojawi się rycerz na białym koniu, który mnie uratuje od niego… ale ja już mojego rycerza miałam i z niego zrezygnowałam… Łzy mimowolnie spływają po moich policzkach a ja wpatruję się w okno hotelowego pokoju wiedząc, że skoro od ok. dwóch godzin na zewnątrz jest już ciemno za niedługo wróci mój oprawca. Jednak w tej chwili na balkonie dostrzegam ruch a serce podskakuje mi do gardła.
[Thomas]
Jak mogłem wkręcić się w coś tak głupiego? To już chyba tradycja, że na każdym kadrowym wyjeździe musi strzelić nam do głowy coś chorego. Ale przynajmniej nie jest nudno! Jest cholernie zimno a jak jakiś kretyn przeprawiam się przez barierki oddzielające kolejne balkony hotelowych pokoi. No ale zakład to zakład.
-Chłopaki, który to miał być dokładnie pokój? – krzyczę w stronę moich niezastąpionych kolegów z drużyny, którzy ubaw mają po pachy.
-Nie ten, na który wchodzisz tylko jeszcze następny! – słyszę z oddali głos Gregora.
No i jestem na wybranym przez nich balkonie. Patrzę przez szybę, w pokoju ciemno… chyba nikogo nie ma więc bardzo mi przykro, ale wybrnąłem z zakładu bez nieprzyjemności.
-Pusto! Niestety nie mogę wypełnić mojego zadania! – krzyczę śmiejąc się zadowolony. Gdy już mam zamiar wracać spoglądam ostatni raz do wnętrza pomieszczenia, a moim oczom ukazuje się tajemniczy kształt. Zaglądam raz jeszcze, nie mogąc zidentyfikować przedmiotu na środku pokoju. Światło docierające tam z zewnątrz nie wiele daje jednak wyraźnie widzę, że kształt widząc mnie próbuje się ruszać. Dostrzegam oczy, a przez moją głowę przebiega tysiąc myśli na sekundę. Przecieram ręką szybę, która zdążyła się zaparować od mojego ciepłego oddechu i nagle wszystko zaczyna się układać.
-Zamarzłeś tam? – docierają do mnie głosy moich rozbawionych kompanów.
-Tam ktoś jest! – odkrzykuję, czując przyspieszające bicie serca.
-Nooo! To dawaj do roboty! – śmieją się jeszcze głośniej.
Zapominam jednak o zakładzie, bo albo to głupi żart albo moja wyobraźnia płata mi figle. W jednej chwili impuls z mózgu dociera do reszty ciała i nie zastanawiając się długo nad tym co robię i nad konsekwencjami, podnoszę stojące obok krzesło i uderzam nim w okno. Szkło rozsypuje się w drobny mak, a śmiechy kolegów nagle milkną. Teraz widzę już wyraźnie to, co przykuło moją uwagę przez szybę. Nie myliłem się choć do końca nie chce mi się wierzyć w to co widzę. Przede mną widzę całkowicie zszokowaną i przestraszoną ciemnowłosą dziewczynę. Jej usta zaklejone są srebrną taśmą, a ona sama siedzi przywiązana do krzesła. Wszystkie emocje widoczne są jednak w jej oczach, dużych, brązowych, zaszklonych od łez oczach. Podchodzę do niej i jednym ruchem zrywam z jej twarzy taśmę, a z jej ust, jakby nawet nie poczuła bólu wydostają się dwa słowa
- Pomóż mi.
Momentalnie zabieram się za rozwiązywanie więzów krępujących jej kostki i nadgarstki. Boże! Czy te ręce muszą mi się tak trząść?!
- Na stole powinien leżeć nóż!
Dociera do mnie głos nieznajomej. Podrywam się i biorę w dłoń nóż, dzięki, któremu przecinam sznur, a z mojego gardła wydostają się pytania choć wiem, że nie czas na nie.
- Kim ty jesteś? Co tu robisz? Co się stało?
- Nie teraz. On może wrócić. Zabierz mnie stąd. Gdziekolwiek…. – błagalnie rzuca w moją stronę.
Ponownie nie zastanawiając się co robię ciągnę ją za rękę w stronę rozbitego okna, przy którym właśnie pojawia się Michael.
-Coś ty narobił?! – słyszę lekko zdenerwowany głos przyjaciela.
- Szybko! Michael pomóż mi. Trzeba ją stąd zabrać.
- Chodź tu – mówi wyciągając rękę w jej stronę. Za to właśnie go uwielbiam, nie pyta gdy nie trzeba tylko działa.
[Lily]
Widzę wyciągniętą w moją stronę dłoń blondyna i wstaję. Adrenalina i nadmiar wrażeń robią jednak swoje i momentalnie czuję zawroty głowy, chwieję się i upadam. Moje ciało nie ląduje jednak na twardej podłodze a zostaje złapane przez tego, który rozbił okno. Chłopak podnosi mnie i wynosi na balkon. Momentalnie robi się zimno. Otrzeźwia to jednak mój mózg i wiem, że mogę iść sama, to na pewno ułatwi ucieczkę przez balkony.
-Dam radę – mówię i szybko staję na nogi aby ulżyć chłopakowi. Domyślam się dokąd biegniemy bo przy jednym z pokoi widzę grupkę chłopaków.
Dobiegamy na miejsce i szybko zostaję zgarnięta do wnętrza. Słyszę mnóstwo pytań skierowanych do mnie jak i do dwóch chłopaków, z którymi przybiegłam. Do mnie nie docierają jednak żadne bo do mojej głowy dociera dopiero to co stało się w ciągu paru ostatnich minut. Jestem jakby wyłączona. Uciekłam. Ale gdzie? Parę pokoi dalej! Przecież on mnie znajdzie! Nie jestem jeszcze bezpieczna! Szybko zrywam się jednak od razu czuję czyjąś rękę na moim ramieniu, która zmusza mnie to ponownego zajęcia pozycji siedzącej. Dociera do mnie, że blondyni wyjaśnili już pokrótce reszcie co się stało.
- Trzymaj – odwracam się i widzę kolejnego chłopaka podającego mi szklankę wody. Biorę ją od niego i przystawiam do ust. Nie mam pojęcia co się stanie ale woda, troszkę mnie uspokaja. W tej jednak chwili słyszę pukanie do drzwi.
- Ochrona hotelu! Proszę otworzyć!
- Wszyscy patrzą po sobie a w kierunku drzwi zmierza owy opanowany blondyn, który pomagał mi w ucieczce.
- Michi, tak jak ustaliśmy – rzuca ten, który rozbijał okno. Teraz dopiero zaczynam przyglądać się ich twarzom. Na imiona będzie czas później. Chyba.
Blondyn wychodzi z pokoju na mały przedpokój, nie widzę więc drzwi. Czy z nimi jest już on? Czy wie już, że uciekłam?
- Właśnie mieliśmy się do państwa zgłosić w związku z tamtym oknem – słyszę spokojny głos „Michiego” jak nazwał go tamten.
- Tak? To może nam pan to wyjaśni?
- Oczywiście, zapłacimy za wszelkie szkody. Faktycznie doszło do pewnego incydentu. Wygłupialiśmy się z przyjaciółmi, wie pan jak to jest. Głupi zakład i wyszło nieszczęście. Rozumiem oczywiście, że musimy to spisać, możemy więc się od razu aby wszystko załatwić – drzwi się zamknęły i zapadła cisza.
-Spokojnie on to załatwi, nic się nie martw  – podchodzi mój wybawca i wyciąga rękę – jestem Thomas.
Także wyciągam rękę i widzę moje nadgarstki, które wyglądają okropnie .
-Lily. Ja… dziękuję… Muszę stąd uciekać.
- Na razie nigdzie nie pójdziesz. Musisz nam wyjaśnić co tu się właściwie stało ale najpierw, jestem Gregor – witam się i przyglądam twarzy. Do przedstawiających dołączają pozostali. Manuel – ten, który podał mi wodę i Manuel – który do tej pory siedział cicho.
Patrzyłam na nich, wysłuchałam ich imion a w mojej głowie zwoje chyba zaczęły pracować. Znam twarze i znam imiona. Skoczkowie. Uratował mnie Diethart, pomagał mu Hayboeck, pierwszy przedstawił się Schlierenzauer, wodę podał mi Poppinger a ostatni to Fettner.
- Możesz mnie uderzyć? – mówiąc to odwracam się w stronę Gregora – śnię?
- Nieee –mówi zdziwiony.
- Dobra, fanką skoków to ja nie jestem, ale jednak was znam. To jest niemożliwe.
- Patrz! A jednak! – wypalił Poppinger.
Jednak teraz mój mózg zaczął kojarzyć kolejne fakty. Kogoś brakuje. I to bardzo dobrze wiem kogo. Kogoś, kogo zdecydowanie nie chcę spotkać. Nie tak, nie teraz, nie tu. Może kiedyś… choć nie. Lepiej byłoby gdybym go nigdy nie zobaczyła.
- Pewnie się zastanawia gdzie nasza gwiazda Kraft! – widać, że Poppinger chce rozluźnić atmosferę – spokojnie, królewno zaraz przyjdzie… a właściwe gdzie on jest? - spogląda pytająco na kolegów.
-Rozmawia przez telefon z Marisą – rzuca Fettner.
- Muszę iść – wstaję – bardzo wam dziękuję ale najlepiej będzie jak już pójdę.
- Nigdzie nie pójdziesz! Wyjaśnij nam… - Thomas przerywa jednak, gdyż drzwi się otwierają.
-Jestem! Co tam panowie zrobiliście? Widziałem Michaela, jakaś gruba akcja? – słyszę ten głos i najchętniej wtopiłabym się w tapicerkę sofy, na której siedzę. Puls znowu mi przyspiesza, a do tego dochodzi okropny skurcz żołądka. Wszedł do pomieszczenia. Widzę jego uśmiech od ucha do ucha, po czym jego wzrok pada na mnie. Patrzymy sobie w oczy, a jego uśmiech momentalnie znika, jego miejsce zajmuje ogromne zdziwienie i niedowierzanie.
-Lily… - wydusił.
-Stefan… - mówię spuszczając wzrok.
- Co ty tu…? Nieee… tylko mi nie mów, że…. – patrzy na moje nadgarstki, dopiero teraz zauważył w jakim byłam stanie. Już wiedział. Byłam pewna, że się domyślił. Wszystkiego… no prawie. W końcu nie mógł wiedzieć jak się tu znalazłam – On? – znów na niego spoglądam i kiwam głową.
- Przepraszam cię Stefan! – wstaję – Nie chciałam żeby to tak wyszło!
- Zabiję go! – wiem, że zaraz wybuchnie.
-Stop! – przed szereg wychodzi Gregor – wy się znacie? Czy ktoś może nam powiedzieć co tu się właściwie dzieje?
- Thomas? Możesz zabrać Lily do kawiarni? Daj jej coś do jedzenia. Ja wyjaśnię chłopakom mniej więcej co i jak – teraz spogląda na mnie – bo rozumiem, że sytuacja się nie zmieniła? – w odpowiedzi pokręciłam głową.
- O nie. Ja zostaję, chcę się dowiedzieć co i jak.
- Ja pójdę – odzywa się Fettner, po czym wstając podaje mi rękę abym poszła za nim. Spoglądam jeszcze raz na Stefana, a on widzi strach w moich oczach.
- Tylko nie głównym wejściem. Idźcie jakoś bokiem, żeby się nie napatoczyć na tego gnoja, który nawiasem mówiąc długo już nie pochodzi, tylko wyjaśnię chłopakom co i jak – chciał posłać w moją stronę pocieszający uśmiech ale średnio mu to wyszło.
W pokoju czułam się jeszcze względnie bezpieczna ale teraz gdy mam wyjść, serce wali mi jak młotem. Przeszliśmy do końca korytarza, a Manuel otworzył drzwi do schodów awaryjnych. Zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do kawiarni. Za każdym rogiem spodziewam się jego.
- Nie wiem po co tam idziemy. I tak niczego nie przełknę – spoglądam na chłopaka.
- Przełkniesz, przełkniesz. Na pewno jesteś głodna.
- Nawet jeżeli to jakoś tego nie czuję.
Idziemy na sam koniec pomieszczenia.
-Usiądź tutaj – mówi Manuel – tego miejsca nie widać jak się wchodzi. Zaraz coś ci przyniosę.
Siadam. Czuję jak bardzo mam napięte mięśnie. W każdym mężczyźnie widzę jego. Wiem, że w każdej chwili mogę go spotkać. Wraca Manuel i stawia przede mną gorącą kawę i drożdżówkę.
- Skoro i tak więcej nie przełkniesz a coś zjesz musisz to może to ci będzie pasowało.
- Dziękuję.
Manuel spoglądał na mnie nerwowo. Wiem, że dla niego też nie jest to codzienna sytuacja. Biorę do ust drożdżówkę i ku mojemu zaskoczeniu jest smaczna. Chce mi się ją zjeść. Pałaszuję więc smakołyk i wypijam gorącą kawę. Każdy łyk pali moje gardło ale dawno nie piłam czegoś tak dobrego. A może to tylko względna wolność nastawiła mnie choć trochę lepiej do życia?
- Myślę, że możemy już wracać – słyszę głos chłopaka.
Wstaję. Idziemy dokładnie tą samą drogą, którą pokonaliśmy kilka minut wcześniej. Gdy jesteśmy już na korytarzu, dostrzegam zamieszanie przy pokoju, z którego udało mi się uciec. Widzę sylwetkę mężczyzny odwróconego do mnie plecami, jednak doskonale mi znaną. Strach mnie paraliżuje i staję jak wryta. Manuel widząc to, szybko kojarzy fakty i popycha mnie w stronę pokoju skoczków. Roztrzęsiona wchodzę do pokoju i widzę pozostałych. Podchodzi do mnie Michael.
- Wcześniej nie miałem okazji się przedstawić. Michael – mówi wyciągając dłoń.
- Lily – ściskam chłopakowi rękę.
- Stefan wszystko nam wyjaśnił. Opowiedział twoją historię. Uwierz, teraz to wszystko się skończy. Zaufaj nam.
- Ufam – mówiąc to mój wzrok pada jednak prosto na Stefana – teraz wiem, że mogę się uwolnić. Nie wiem jak, bo on mnie znajdzie ale uda mi się – dostrzegam delikatny uśmiech Stefana i czuję ciepło na sercu. Ten uśmiech… taki jak kiedyś. Uśmiech, który zawsze dodawał mi otuchy, a ja najzwyczajniej z niego zrezygnowałam…
- Już późno – wstając mówi Thomas – my pomieścimy się tutaj a ty możesz zająć drugi pokój.
- Nie, ja…
- Nie masz innego wyjścia – wchodzi mi w słowo Diethart.
Przystaję więc na ich propozycję.
- Stefan? Możemy porozmawiać? – mówię z nadzieją.
-Jasne. Ale nie teraz. Wszystkim przyda się odpoczynek, a szczególnie tobie. Jutro będzie czas na wszystko.
Zawiedziona zgadzam się na to, choć wiem, że pospać to raczej mi się nie uda. Kieruję się do drugiego pokoju, do którego wejście jest z przedpokoiku, ale wtedy dzieje się coś czego obawiałam się odkąd opuściłam pokój przez wybite okno. Wszyscy słyszymy walenie pięścią w drzwi i głos… jego donośny głos. Ze strachem patrzę na pozostałych, a mój wzrok zatrzymuje się na twarzy Stefana.

- Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! Sama tego chciałaś, wywarzam drzwi! 
_________________________________
Przybywam z jedynką! Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem i mam nadzieję, że Was nie zawiodłam :)
Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii i tego jak odbieracie całą zaistniałą sytuację. Piszcie w komentarzach! Widzimy się za dwa tygodnie! 
Pozdrawiam :)

piątek, 4 grudnia 2015

Prolog



"Każda decyzja podjęta w życiu jest słuszna, 
bo w danym momencie właśnie tak czujemy.
I cokolwiek później się wydarzy,
my sami tę słuszność obraliśmy."

Uświadomiłam sobie jak bardzo pozwoliłam zniszczyć sobie życie. Wiem, że jeżeli mogłam coś zrobić to szansa na to już przepadła. Czas minął. Teraz nie pozostaje już nic. Żadnej nadziei. Jak mogłam być taka głupia?! Jak mogłam podjąć najgorszą decyzję z możliwych? Dlaczego jakiś mądry głosik w mojej głowie nie podpowiedział mi czegoś rozsądnego? Chwila… przecież podpowiadał ale ja jak zwykle musiałam zrobić dokładnie to czego nie powinnam. A teraz? Po raz kolejny uzmysławiałam sobie, że jestem skazana na łaskę jego… tego, który był bohaterem moich koszmarów. Tego, którego musiałam oglądać codziennie bez wyjątków. Były tylko takie chwile jak ta, gdy mogłam pobyć sam na sam z moimi myślami. 
Siedzę na drewnianym krześle w pokoju hotelowym. Moje kostki i nadgarstki są skrępowane sznurem, który doskonale znam i nienawidzę. Znam także zaczerwienienia i rany na mojej skórze, które powstały na skutek ciągłego związywania. Na początku za każdym razem próbowałam się z nich uwolnić ale to tylko powodowało większy ból. Teraz siedzę już bez ruchu. Zawsze jest tak samo gdy zostawia mnie gdzieś samą. Nie mogę wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku przez taśmę, którą są zaklejone moje usta. Z resztą… nie miałabym nawet siły… mogę jedynie patrzeć w ciemność przez którą przebija się światło ulicznych latarni a łzy jak zawsze spływają po moich policzkach… kto by pomyślał, że można się do czegoś takiego przyzwyczaić? Ja. Czasami zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie gdyby jakimś cudem udało mi się uciec ale nie umiem sobie tego wyobrazić, przecież ja nie mam kompletnie nic… nie poradziłabym sobie. 
_________________________________
Zaczynamy! Witam Was na nowym blogu :) Wiem, że prolog mógł być lepszy ale nie dałam rady go podrasować. Mam nadzieję, że choć troszkę zainteresowałam i przynajmniej kilka z Was zostanie ze mną dalej :) 
Wszystkie komentarze są na wagę złota więc zachęcam do pisania opinii zarówno dobrych jak i złych :) Pierwszy rozdział pojawi się za dwa tygodnie. 
Pozdrawiam :)